[BEŁKOT CODZIENNY] Kiedy luty staje się styczniem

W tym roku nie robiłam postanowień noworocznych, bo po co? I tak połowy z nich nigdy nie spełniałam (żeby tylko połowy). Uwierzcie, że bez nich życie jest jakieś takie… lżejsze! Problem tylko w tym, że czas ucieka niemiłosiernie szybko, a ja przespałam cały styczeń.
Nie przepadam za zimą. Mróz, śnieg, odśnieżanie auta (to zwłaszcza), błoto i wieczne przeziębienie nie są dla mnie. Okej, jest wtedy ładnie i czysto, ale na wiosnę też jest ładnie (jak już skoszą po raz pierwszy trawniki, czytaj: znikną z nich psie kupy) i zielono, a ja zieleń i biel lubię połączone, nie osobne. Do tego te kurtki i ciężkie buty. I ciągłe wycieranie przedpokoju z błota. A ja jeszcze nie mam tam docelowego wieszaka!


Zgodnie więc z nie tak całkiem nową, niepisaną zasadą, kiedy zaczęła się zima, popadłam w stan częściowego uśpienia. Ludzie robili postanowienia, cieszyli się z nowego roku i nowych możliwości i tak dalej. Mnie się nie chciało, nie chce się do tej pory, tylko że styczeń właśnie za nami, a ja w tym roku obchodzę trzydzieste pierwsze urodziny. Wow.
Nie żeby to był jakiś ważny powód, by zrobić coś ze swoim życiem. Przecież robię z nim to, co chcę robić. Wczoraj w nocy, czyli było już wtedy dzisiaj, zaczęłam czyszczenie nieużywanych stron, na przykład. Skoro są nieużywane, to po co w ogóle są? Właśnie. Doszłam do wniosku, że bez sensu zawracać sobie głowę czymś, do czego już się nie wróci albo czego się nie napisze. Zarzuciłam więc przy okazji plany kontynuacji niektórych (żeby jeszcze nie wskazywać konkretnie) powieści. Wykasowałam też z FB informacje o współpracach – nie opublikuję już żadnego felietonu dla innych portali, żadnego opowiadania ani opinii książkowej. Mam własną stronę, na której obecnie jesteście, współdzielę ją z moją partnerką, życiową, nie biznesową, i to tutaj mogę wstawić nawet najgłupszy potok myśli – przecież nie zmuszam do czytania niczego.

Tak więc robię sobie dobrze (ha, ha ^^) i wyrzucam z umysłu wszystko, co zbędne. Rychło wczas. Nagromadziło mi się tam za dużo pomysłów dosłownie na wszystko. Pora zacząć je powoli realizować. Oczywiście bez pośpiechu, bez terminów (jak ja ich nie lubię!) i bez przymusu, czyli tak, jak jest najlepiej. A, i jeszcze beż ścisłych reguł. Na co komu reguły?! Życie jest piękniejsze bez nich.
Będziecie świadkami całego tego bałaganu, bo gdzieś muszę to wywalać. Żeby nie było, że nie uprzedzałam. Nazwiemy to ładnie, może… Bełkot codzienny? Bełkot codzienny Chaudiere. Już Wam współczuję.

Poza wyrzucaniem tego, co zbędne, chcę zająć się próbowaniem tego, co nowe. Warto poznać siebie, zwłaszcza kiedy skończy się trzydzieści lat. Można to zrobić przez doświadczenie, tak mówią, a ja, idąc za tymi wszystkimi mądrymi stwierdzeniami (no, dobra, nie za nimi), będę próbować. Nowego wina, nowej wódki, nowej literatury, nowych języków. Nowego kina, nowych pozycji (bo już Wam powiem, ha), nowych spodni czy uczesań. Wszystkiego, co przyjdzie mi na myśl, bo dlaczego nie? W końcu życie wiecznie nie trwa, wypadałoby nie przespać całego.

W ślad za moim genialnym rozumowaniem, postanowiłam rzucić cukier i zanudzić Was przy okazji wpisami z dziennika prowadzonego podczas tej drogi przez mękę. Oczywiście nie tak dosłownie rzucić i nie tak dosłownie zanudzić dziennikiem (ubezpieczam się teraz). Może wiecie, że na moją dietę składa się glukoza i kofeina. Kofeina bardziej pod postacią Pepsi, glukoza to raczej ciasta i baton z automatu z pracy. No, co, jestem wybredna. W każdym razie, na wypadek apokalipsy zombie, wypadałoby mieć więcej kondycji, prawda? Nie, poprawka: wypadałoby mieć w ogóle jakąkolwiek kondycję. Cukier raczej w jej uzyskaniu nie pomaga, chociaż jakbyśmy tak o tym podyskutowali, z pewnością znalazłabym argumenty za niego poświadczające.
Jestem cukroholikiem i właśnie pogrążam się na swoje własne życzenie.

Nie wiem, ile to ma wspólnego z rozumem, ale coś na rzeczy być musi. Chyba. Efekty, załamania, tajemnicze rozmowy z torebką cukru, sukcesy (powodzenia sobie życzę w tym miejscu) i różne etapy podczas trwania tego (i nie tylko tego) przedsięwzięcia – będziecie mogli śledzić tutaj. I mam nadzieję, że to będzie dla Was dobra zabawa!
Jako że nie od razu Kraków zbudowali, nie rzucę wszystkiego, co słodkie w jeden dzień. Taki miałam najpierw plan, ale chwilę później stwierdziłam, że mogę dostać szoku albo gorzej – zawału z powodu braku cukru we krwi, tak więc polecimy po kolei.
Uroczyście oświadczam, że odstawiam od dziś Pepsi i batony. Przy okazji zostanie mi w kieszeni kasa z automatu. Pocieszenie, aż trzy osiemdziesiąt! I to nie z każdego dnia. Całą resztę ograniczę do niezbędnego do przeżycia minimum, a z czasem mam nadzieję nauczę się pić kawę (taką z prawdziwą kofeiną) bez cukru. Podobno taka jest najlepsza. I najbardziej przyjazna dla organizmu. Tak słyszałam.

No, to cóż. Brawo ja!
Dziś mamy pierwszy luty, witajcie w tym nowym, pięknym, szarym i ponurym miesiącu!


Czy ja napisałam tam wyżej, że kocham słońce? Nie? Boże, jak ja kocham słońce! Którego nie ma. To tak, na pocieszenie.          

Anna

Komentarze

  1. Bardzo fajny post, super napisany.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też miałam odstawić cukier od stycznia, ale jakoś mi.styczeń przeminął i nic z tego nie wyszedł😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego ja odstawiam od lutego. :D Miesiąc nie ma znaczenia, ważne są chęci, no i rezultaty, rzecz jasna :)

      Usuń

Prześlij komentarz