[SŁOWOTOK] Życie, które spieprzyliśmy

W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, że nogi wrastają w ziemię, a marzenia nie chcą się spełniać. Widzę przed sobą pełno przeszkód i kolców. I, cholera, nie chcę być więcej pokaleczona. A może by tak zrezygnować? Świta mi w głowie, świat ta myśl. A może by tak zrezygnować z tego wszystkiego i stać się totalnie szarym człowiekiem? 


Definicja totalnie szarego człowieka? Brak ambicji, praca, przymus postawienia domu, zasadzenia drzewa i spłodzenia syna, ewentualnie urodzenie dzieci. Brak czasu na rozwijanie się kulturowo, społecznie, indywidualnie... Po prostu dużo braków, a iluzjonistycznie posiadanie wszystkiego. No bo rodzina, przedłużenie jej i dom to rzeczy najważniejsze.
To moja definicja normalnego człowieka. Zdaję sobie sprawę, że u was może ona wyglądać inaczej, ale dla mnie nie ma nic bardziej nierozwojowego niż szablony. Nic tak nie hamuje, jak wbicie się w jakiś szablon i siedzenie w nim do śmierci, bo istotnie na nic innego nie będzie czasu. Pozostaje tylko pracować do emerytury, odchować dzieci i łudzić się, że kiedyś nam się to odpłaci dużą ilością czasu.

Nie widzę siebie w żadnym szablonie, chociaż chcemy mieć dziecko. Lubię też pracować, ale za kilka lat pisanie ma być moim źródłem utrzymania - nie zaś praca na budowie, na której teraz spędzam większość dnia. Dążę do tego różnymi ścieżkami, ale o tym w planowanym poście o spełnianiu swoich zachcianek. Tymczasem jednak wykruszam się z szablonu. Szybko się uczę i szybko rozwijam, szukając dobrych pomysłów na lepsze pisanie. Hoduję od cholery zwierząt, które także były moim pragnieniem. Od tygodnia zaś mieszka z nami żółw - co już w ogóle jeszcze rok temu było dla mnie abstrakcją. Myślałam sobie, nikt nie kupi mi żółwia, nie stać mnie na niego. Jednak chwila zdecydowała za nas i tak oto Rogacz ma swój wybieg na balkonie.

A z drugiej strony zaczynam czasami się gubić w tym wszystkim. Pod płaszczykiem drobnych zwycięstw chowam wiele urazy, wiele przegranych. Skrzętnie zamiatam pod niego większość bólu i złych momentów. Kłótnie zapinam na guzik, do kieszeni wpycham inne demony i idę. Tylko, kiedy świeci słońce, to wszystko rozłazi się po mnie jak robactwo i zżera mi mózg. Czuję się wtedy słaba. Przytłacza mnie mój własny perfekcjonizm i lenistwo jednocześnie. Boli bardziej niż kręgosłup - wygoda.
Czasami mam wrażenie, że zły czas się skończył, ale okłamuję samą siebie. Potem rozmyślam o wszystkim, zazwyczaj w środku tygodnia. Próbuję zrozumieć, czemu działają na mnie sytuacja, w której jeszcze moja rodzina i ja nie jesteśmy jak jakaś jedność. Dlaczego nie jestem w stanie zaakceptować ich wad, dlaczego wkurza mnie to, że myślą o sobie. I to większość ludzi. Dlaczego się złoszczę, zamiast się cieszyć zwycięstwami. Dlaczego się tak boję, że wszyscy zobaczą robactwo, które po mnie chodzi.

Dlaczego przytłacza mnie proza życia? Przypomina mi o sobie bardzo często. O pieniądzach, o rodzinie, o tym, że ludzie nie zawsze na wszystko się godzą, że obgadują po kątach, zamiast powiedzieć prosto w twarz to, co im się ciśnie na usta. Czasami jeszcze się boję, że to wszystko spadnie na mnie w sekundę i przytłoczy do ziemi. Poddusi - proza życia zdecydowanie umie to robić.
Dlatego mówię, że bycie szaloną i ambitną to całkiem fajna zabawa. Można szybko się czegoś nauczyć i nie bać się porażek, bo ma się całe życie na spełnianie swoich chorych fantazji. A potem coś cię przygniata i myślisz sobie: jaki czas? Przecież ja muszę wszystko sobie poukładać, wszystko musi dorosnąć.

Ludzie często mówią o szaleństwie jako o najlepszej drodze do spełniania swoich pragnień. Wszystko tłumaczą szaleństwem i niezwykłością. Nawet ja kiedyś gdzieś napisałam, że minuta bez szaleństwa to stracona godzina z przyszłego życia. Ale nie chodzi mi o bycie wariatem, a o bycie upartym.
Od kilku dni chcę być tylko uparta, bo prawdziwe szaleństwo może spieprzyć życie. Uparte szaleństwo jest inne. Sprawia, że można zacząć spełniać swoje marzenia. Nieważne, czy człowiek ma dwadzieścia lat, jak ja, czy czterdzieści, a nawet sześćdziesiąt.

Tymczasem wszyscy się boimy i mamy podejrzenia, że coś nam nie wyjdzie. Jesteśmy bardzo blisko celu, możemy go dotknąć, wszystko jest już takie... prawdziwe i naprawdę się spełni.  Boimy się, że coś spieprzymy i coś nam minie koło nosa. Ja się boję, że nie zawsze jestem godna. Niby za mało wiem o literaturze, by kogoś uczyć, ale jednocześnie... jednocześnie bardzo pomagam ludziom moim gderaniem. Ludzie lubią do mnie przychodzić ze swoimi tekstami i innymi problemami literackimi. To dużo. To bardzo wiele.
I nawet przy pewności, że coś potrafię, mogę się wycofać ze spełniania swoich pragnień. Bo tak. Bo tak wypada. Bo stereotyp mówi, że dwudziestoletni student to ma jednak imprezy w głowie, a nie plany na przyszłość, nie buduje jeszcze rodziny, a tym bardziej nie może wydawać książek.
Czasami staję przy takich wątpliwościach i patrzę na moje dokonania. Potem znów przypominam sobie, że kiedyś dostałam komentarz, że piszę posty literackie tylko po to, by się pochwalić swoim pisaniem. To znów zbija człowieka z pantałyku. Znów coś spieprzyłam? Ale dlaczego? Wątpliwości to najgorsze robactwo, bo kąsa. I człowiek się gubi, nie ma odwagi.

Codziennie dzieją się takie rzeczy, przez które nie mam odwagi działać szybciej i lepiej. Mówię wtedy, że spieprzyłam sobie życie. Bo miałam szansę, ale niedostatecznie się przyłożyłam, czegoś nie zyskałam. Zastanawiając się jednak nad prozą życia i nad ewentualną porażką uważam... że to bycie szarym człowiekiem tak czy siak jest bardzo spieprzającą życie rzeczą. Czy byłoby mi miło, gdybym do tej pory nic nie wydawała? Nie wiem, raczej nie. No dobra... byłoby tragicznie. Nadal byłabym frustratem, który nigdy nie mógł sobie powiedzieć, że umie pisać. Byłabym wariatem odmawiając wydania - nawet teraz, kiedy niewiadomy jest los drugiej części.
Codziennie boję się, że coś mnie przytłoczy. Przyjdzie, znów coś, i nakaże mi robić życie tak, jak robią je inni ludzie, a ja nie będę wiedziała, czy na pewno mogę to odrzucić. Przyjdą takie szare dni, proza życia zapuka do okien, a ja nie chcę...

Nie wiem czy chcę życia, które łatwo się pieprzy i które nie do końca da się zreperować prawdą i napisaniem szybkiego, niezrozumiałego przez nikogo felietonu. 

Komentarze

  1. Chwilowo jakoś nie mam energii czytać, ale pisać, czy coś w ten deseń. Nie wiem, czy znów nie zepchnęło mnie lekko w dół. Jak już napiszę półsensowny komentarz to obiecuję przeczytać:) Najinteligentniejsza kobieta w USA pracuje w piekarni. Czy może być coś bardziej szarego? W tej chwili najinteligentniejszy człowiek na świecie jest barmanem.
    Aha - znajoma poznała kiedyś nawet inteligentniejszego człowieka ode mnie - na zbiorze truskawek w Holandii. Zbierał truskawki. A inteligencja to tylko jeden z czynników decydujących o zdobywaniu świata.
    Dla mnie olbrzymim osiągnięciem jest oduczenie się porównywania do innych. Oni nie zasłużyli na swój sukces? Dostali go za darmo? Ja za darmo dostaję porażki - to chyba uczciwe.
    OK - po 1/3 tekstu mogę stwierdzić, że żółw-rogacz to trochę dziwne - jak on może schować głowę do skorupy?
    Moim problemem jest właśnie brak szablonu - nie mając go nie istnieję specjalnie w tym świecie. Czytam książki, słucham muzyki, tworzę, lubię swoją pracę. Ile to warte gdy nie ma ludzi, by mnie podziwiać :) Serio, przynajmniej jedna osoba by się przydała więcej na tym świecie: uniżony niżej podpisany:)
    Twój wpis przypomina mnie sprzed dziesięciu lat - nie licząc oczywiści tego, że masz o wiele większą samoświadomość i sukcesy i jakiś cel i jesteś pełnym człowiekiem: narastające napięcie. Nie miałem znajomych, nie miałem celu, nie uczestniczyłem w życiu innych ani swoim ani oni w moim, zawsze wypadałem na margines i nie miałem nawet po co iść na miasto. Kilka tygodni i bam - mam już sprawy do załatwiania: chodzenie po psychiatrach i tak dalej. Być może to to napięcie doprowadziło do dekompensacji, a być może było tylko jej objawem. Widać jako autystyczne dziecię za mało dostałem od bogów (lub Boga w zależności od tłumacza) więc nadrobili to i dali te napady depresji, derealizację, częściową amnezje czy tam rozpad osobowości. Se la vie - wystarczyło osiem lat i znów zacząłem się lekko rozwijać. Mieć tamte zdrowie a dzisiejsze zrozumienie świata. Przede wszystkim musisz zluzować (majty-hehe, głupi dowcip), obniżyć poziom napięcia, bo postawisz się w końcu przed ścianą i o dziesiątej rano będziesz chciała się obudzić. Zaiste, to ciekawe doświadczenie ciągła derealizacja ciągnąca się miesiącami. Mnie takie "nie mam znajomych, nie mam życia, nie mam po co wziąć urlopu" uświadomiło szybko, że naprawdę miałem jeszcze bardzo wiele, ale trudno, przepadło, teraz sam się troszcz o dziurę w czasoprzestrzeni po niedocenianym przez siebie człowieku. A teraz wiem, że podziw dla kobiet podobnych do mnie - zacznijmy od tego, że często w życiu tak się właśnie układa i tylko z pozoru ktoś jest lepszy (wiesz w jakim sensie) - a on mi może zazdrościć intelektu (z takim intelektem to bym błyszczała i miała kupę własnych znajomych, a nie znajomych znajomych). Z zewnątrz wcielenie boskich idei piękna, cnót i mądrości, w środku samotna zagubiona dziewczynka w obcym świecie, pełna narastającego dwadzieścia kilka lat badziewia. Bywa i tak.
    Świetny tekst, bo pokazuje, że stawiasz sobie zbyt wygórowane wymagania częściowo wynikające z niedookreślonego, ale sztywnego wzorca zakorzenionego w umyśle. Najważniejsze jest utrzymać swoją podmiotowość - Vonnegut o goleniu się w obozie, ja o posiadaniu spójnego, silnego ego wraz z pamięcią autobiograficzna i samoświadomością oraz umiejętnością w chodzenia i podtrzymywania relacji z otoczeniem. Mniejsze wymagania wobec siebie - żebyś dążyła tam, gdzie musisz czy chcesz, ale po to by iść i dojść, a nie liczyć na to, że się poprzewracasz i będziesz obwiniać siebie. http://i.imgur.com/X6xsVsw.jpg
    A - i czego pragnę:
    https://vimeo.com/220183763

    Adam

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny wpis ;)

    Każdy ma inną miarę szycia swojego życia :) Każdy inaczej stawia w nim kroki. Czasami marzeniem, oczekiwaniami dla kogoś może być zwykłe szare życie. Czasami założenie rodziny, odnalezienie miłości, kupienie mieszkania, znalezienie stałej pracy, zasadzenie drzewa to bardzo duże wyzwanie, a nawet niewiadoma. I o ile takie życie ma wiele odcieni szarości, tak potrafi mieć wszystkie kolory tęczy. Bycie szablonowym człowiekiem, nie martwi mnie wcale, ale czasami przerażają mnie ludzie, którzy potrafią dotrzeć do każdego wyznaczonego sobie celu a mimo to ciągle im mało i nie cieszą ich własne sukcesy a tym bardziej innych. Dobrze jest mieć oczekiwania, mniejsze, większe (nawet jeśli nigdy nie przekroczą sfery marzeń) i czasami dostać od życia po pysku, zawieść się, polec, bo w takich właśnie sytuacjach cieszy nas ta, mało wymagająca rzeczywistość, ta kobieta obejmująca nas w pasie podczas codziennego zmywania naczyń, ta męcząca praca, która motywuje i zmusza nas do porannego wstawania itd.

    Lubimy te chwile, kiedy stajemy przed wyborem, kiedy musimy przyspieszyć, by szybciej dosięgnąć tego, co nam się należy po ciężkim i długim biegu. Ten smak sukcesu, który osiągnęliśmy dzięki ciężkiej pracy i wytrwałości. Nawet jeśli po drodze przewracaliśmy się już tyle razy, że nawet nie pamiętamy, kiedy i płakaliśmy za każdym razem, gdy stawaliśmy krok. Lubimy to, bo dzięki temu wiemy, że żyjemy.
    Każdy z nas próbuje wyjrzeć za horyzont na tyle ile może i potrafi, niektórym tylko ciężej oderwać stopy.

    Pozdrawiam, Helen

    OdpowiedzUsuń
  3. Swietny wpis :) Chyba dopoki mamy swiadomosc, ze trzeba probowac, poprawiac, ulepszac, cos robic, dzialac i nie rdzewiec to nie spieprzymy naszego zycia. Sa lepsze i gorsze momenty. Dni, godziny. Czasem trzeba wielokrotnie podejsc do jednej sprawy zeby dac rade. Nie wygrywaja Ci, ktorzy sa mega szczeciarzami lecz Ci, ktorzy sie nie poddaja.
    Zapraszam do siebie:
    https://zeszminkanaustach.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. nie może być zawsze tylko kolorowo ( byłoby poprostu nudno). Świetny wpis ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz