[Z ŻYCIA AUTOREK] Szalone spotkania autorskie, wspaniali ludzie

Czyli w  skrócie - cały miniony tydzień. To była świetna przygoda, która trwała pierwszy raz tak długo. Jesteśmy zachwycone całokształtem i muszę, po prostu muszę podzielić się moimi wrażeniami z całym światem.  Nieważne, że kiedyś obiecałam sobie,  że nie będę  wam smędzić. Po prostu chcę powiedzieć, co człowiek czuje, kiedy spełnia marzenia. 




Przede wszystkim - niekontrolowana euforia. Szok i niedowierzanie i wzruszenie. I bolące stopy! Dawno nie spacerowałyśmy, a dodajmy do tego ilość kilometrów, jaką zrobiłyśmy podczas dwóch (a ja trzech) dni. Ogrom. I radość. Jednak po kolei. 
Zacznę od wtorku, od spotkania autorskiego w gmachu UŁ, w którym niesamowicie się  zakochałam. Dostałam zaproszenie od Alicji Górskiej i, pełna obaw i niepewności, udałam się z Ann do Łodzi, by zrobić z siebie jakieś tam pośmiewisko. Serio, mam problem z mówieniem przed ludźmi, zwłaszcza obcymi. Ten problem szybko dał o sobie znać. Zamiast jasno odpowiadać na pytanie, to dodawałam do odpowiedzi zabawną historyjkę, coś od siebie,  a dopiero potem pytający otrzymywał w miarę zadowalające zdanie. Dodatkowo moje dłonie latały po mojej twarzy, jakby chciały przytrzymać w środku głowy obcego,  który chciał się stamtąd wydostać. Przynajmniej tak powiedziała Ania. Patrzyła na mnie podczas spotkania tym swoim wzrokiem, a ja się zastanawiałam, czy coś złego powiedziałam. A gdzie tam, jasne, że nie - to po prostu moje latające dłonie. 
Opowiadałam dużo rzeczy, opowiadałam nieskładnie, ale pomimo tego ludzie się śmiali. To chyba dobrze, prawda? Lubię być śmieszna, ale strach, że wyszłam na wariatkę, był przerażający. 

Na końcu spotkania dostałam kwiaty. Czytelnicy "Na jej rozkazy" wiedzieliby jakie. Frezje oczywiście! A i kto nie rozpoznał ulubionych kwiatów swojej bohaterki?  Tak. Caligo. 

- Frezja. Na znak szacunku, którego we mnie nie ma. 

Ciekawostką ze spotkania było to, że ktoś od tygodnia usilnie usuwał plakaty z uczelni. Widać nie każdy lubi takie klimaty. Ale dla nas było to w pewnym sensie zabawne. Lubimy być kontrowersją. 

W piątek miałam przyjemność uczestniczyć w spotkaniu autorskim części autorek antologii wydanej nakładem Czwartej Strony "Nikomu się nie śniło". Wspaniałe kobiety opowiadały o swojej twórczości i o tym, czym jest dla nich literatura. Aż żałowałam, że się spóźniłam. Na autorski wieczorek zaprosiła mnie Ewa, której opowiadanie można przeczytać na naszej stronie. Połączyłyśmy wypad poznawczy ze spotkaniem i to był bardzo dobry wybór.  
Bardzo miłą niespodzianką była dla mnie chwila, w której pomysłodawczyni podeszła do mnie i pochwaliła mnie za moją literacką działalność. Nie wiedziałam, gdzie mam się  zapaść pod ziemię, bo dla mnie takie słowa są jak...  o rany, nawet nie mam na to słowa! Po prostu było cudownie, zwłaszcza jeżeli chodzi o rozmowy przy piwie przy pustym żołądku...
Potem, nieco skołowana, poszłam poszukać Stag w odmętach dworca warszawskiego. Czekałam na nią godzinę, z minuty na minutę coraz bardziej zdając sobie sprawę, że przez opóźnienie... będziemy nocować na centralnym!

Ostatni raz w życiu tak bardzo biegłam na pociąg. Nie mogę biegać, a przynajmniej nie z walizką pełną książek. Stag też nie może, ale cóż, pobiegłyśmy. Od tego zależało nasze życie i zdrowie psychiczne. Nie marzyła mi się nocka w piątkowej Warszawie, co wywnioskowałam, kiedy udało nam się w ostatniej minucie wskoczyć do pełnego, nabitego ludźmi pociągu. Przejazd miał swoje atrakcje w postaci wracających do domu imprezowiczów, których warto byłoby zutylizować. Albo przynajmniej zamknąć im paszcze na tę godzinkę jazdy.
Grunt, że w końcu dojechałyśmy.

Sobota... Sobota! Pełna emocji, na wariackich papierach, w ogromnym tłumie ludzi. Spotkałyśmy wiele osób, których znałam tylko z ich książek i facebooka, co wprawiło mnie w niesamowicie dobry humor. Uwielbiam spotykać osoby, z którymi mam jakikolwiek kontakt  online. Takie spotkania sprawiają, że chce mi się jeszcze trochę pożyć na świecie. Włóczyło się z nami wiele osób, przede wszystkim niezawodny Grześ i jego kochana, wspaniała mama. Była też Marcela, nasza ulubiona, z bloga  Mirror of soul. Był Adam, który przyniósł nam wspaniały prezent i nawet nie napisał, że się wybiera. Były dziewczyny z literackiej grupki, czyli Ewa i Marta, a także wiele recenzentów i osób, których nie znałyśmy, a które podeszły do nas, kiedy siedziałyśmy na stoisku.
I to były rewelacyjne momenty, biorąc pod uwagę, że bardzo często ludzie bali się do nas podejść, może wstydzili. My też jesteśmy nieco zakłopotane, ale chciałyśmy napisać, że to tak naprawdę wielka radość dla nas, że możemy siedzieć i z wami zamienić słowo. Podchodźcie do nas i rozmawiajcie, o czym tylko chcecie! Nawet o pogodzie.
Oczywiście musiałyśmy się kilka minut spóźnić na własne stoisko, bo bez tego byłoby nudno. Nie wiedziałyśmy jednak, że dziesięć minut zajmie nam obejście stadionu, nawet w połowie. Ale cóż. Taki urok.
Rozdałyśmy też wszystkie egzemplarze "Niewolnicy"! Mega odważni ludzie podeszli do nas i powiedzieli jedno z haseł związanych z książką Ann. Co też było dla nas niesamowitym przeżyciem i z radością obdarowałyśmy ich książkami.

Sobota minęła nam niesamowicie przyjemnie, pomijam już ból w kolanach od chodzeniach - to jest tego warte, zawsze i co roku.

Niedziela minęła jeszcze szybciej, bo miałyśmy tak naprawdę tylko trzy godziny na szybkie zakupy. I w tym miejscu chciałabym was zanudzić tym, co nabyłyśmy, czyli:
1. Autografowane wydanie "Niepowszednich" - Justyny Drzewickiej 
2. "Uwerturę" - Adrianny Rozbickiej
3. To, co bardzo chciałam, czyli "Narratologia" Pawła Tkaczyka
4. An zechciała zakupić sobie jedną książkę dedykowaną młodzieży, z cyklu: jak żyć, panie premierze, więc zakupiłyśmy też Michała Zawadki "Chcę być kimś". Zabawne jest to, że akurat na stoisku przesiadywał autor tej knigi i też strzelił nam ładną dedykację. 
5. Moje ulubione wydania małych tomików poezji - tym razem jest to młody Jan Lechoń. Książeczki te mają coś koło 8-10 cm. 

Zakupiłam też Story Cubes, ponieważ chciałabym wystartować z prywatnymi ćwiczeniami literackimi, ale o tym będzie mowa troszkę później...
Ponadto nażarłam się pysznym, drogim ciastem i dobrym koktajlem truskawkowym. A co tam.

Zgarnęłyśmy jeszcze autograf kochanej Hani na jej nowej książce, której recenzja znajduje się na blogu. Dawno aż tak nie zanurzyłam się w powieści. Polskiej! Oj bardzo...













Jak oceniamy nasz literacki tydzień? To była wspaniała przygoda, którą za rok, jak zwykle, powtórzymy!

Komentarze