[PISANIE] Każdy redaktorem być może, trochę lepiej, trochę gorzej

Tytuł postu już może co niektórych wkurzyć, wkurza i mnie. Dzisiejszy post jest podyktowany przez kilka sytuacji, które praktycznie codziennie spotykam w świecie literackim i zastanawiam się, skąd w ludziach tyle jadu. Skąd w ludziach taka pewność, że są nieomylni? I skąd ta wiedza, skoro nie mają czasu nawet na czytanie?




Pisarzy mamy wielu, ale w ostatnich czasach to nie oni są problemem autorów. Odkryłam, że o wiele więcej mamy różnego rodzaju krytyków i samozwańczych redaktorów, którzy mogą zrobić wiele złego. I nie chodzi mi tutaj tylko o opinie z cyklu: twój tekst jest do dupy, weź zmień sobie hobby. Chodzi mi o uwagi, które mają być konstruktywne, ale to słowo w niektórych przypadkach praktycznie nie istnieje. Nieważne - i tak nadal są w ten sposób nazywane, bo przecież czytający surowe opowiadanie zaznacza to, co mu się nie podoba. A że nie wie, jak to poprawić, a że nie zna dużej części zasad poprawiania tekstów - to już nikogo nie interesuje. 

Nie jestem arcyzdolną studentką filologii polskiej. Ba, zastanawiam się, czy - jeżeli otworzą - Twórcze pisanie na UŁ, nie ruszyć właśnie w tym kierunku humanistycznym. W końcu chciałam pisać, a na razie uczę się składać innym literki bardziej poprawnie i próbuję ogarnąć wzorcowe, a nie potoczne użycie słów. Kiedy jednak siedzę na przedmiocie, który jakkolwiek jest związany z poprawianiem języka w użyciu, tym bardziej mam wrażenie, że duża część nas nie zdaje sobie sprawy z ilości popełnianych gaf w swojej literaturze. Tego jest od cholery i w sumie ktoś, kto nie siedzi w tym zawodowo, nie ma prawa znać wszystkich zawiłości językowych. 
Ale ważne, żeby przy tym był człowiekiem, a nie udawał pana wielkiego redaktora i korektora w jednym, bo, do jasnej ciasnej, wielu z nas nie ma o tym pojęcia.

Przede wszystkim chciałabym zacząć (ta, wiem, że już dawno zaczęłam) od myśli,  że nie da się poprawiać na raz błędów w fabule i w zdaniach. Po to mamy i redaktora, i korektora, by ta dwójka wyszlifowała nasz tekst na amen, jak w pacierzu. Bardzo często ludzie sprawdzający/przedczytacze czepiają się prostej ortografii. Tylko... co z innymi błędami? Co z błędami gramatycznymi, leksykalnymi, merytorycznymi i stylistycznymi? Przy nich ortografia jest pikusiem, górą lodową, ale tylko tym fragmentem, który wystaje z wody. Nie warto więc uważać się za rewelacyjnego korektora, bo prędzej czy później sami odkryjecie, że można wiedzieć o wiele więcej. 

Drugą sprawą jest to, że my, Polaki, mamy problem z chwaleniem innych. Ciężko nam docenić progress pisarski i zazwyczaj szukamy w tekście jakiegokolwiek błędu, by stanąć nad autorem i powiedzieć mu: AHA! PATRZ, JAKŻE TO JEST NAPISANE...! I to jest smutna prawda, która dotyczy nas wszystkich. Nie wiem, kto zapoznał się z moją poprzednią recenzją książki Hanny Greń, natomiast po przeczytaniu tej powieści uświadomiłam sobie, że szukanie na siłę byków jest jakąś dziwną chorobą. Robi z nas ludzi, którzy nie umieją znaleźć jakiejkolwiek radości z czytania. A przecież wielu z nas nie  zdaje sobie sprawy z tego, że bardzo często język innych jest właśnie lepszych, bardziej obrazowy, bardziej plastyczny, bardziej przyjemny, bardziej literacki. (Nie no, po co, pokreślę tak, że zmienię jej sens akapitu!) Tyczy się to właśnie wydanych książek i tekstów, które nie muszą być sprawdzane. To znaczy takie, które ktoś opublikował na fejsie czy blogu. Ja rozumiem, że czasami nas wszystkich kusi poprawianie innych, ale można to zrobić bardziej kulturalnie. Dlaczego?

Dlatego, że doszłam do wniosku, że każdy może pisać. Właśnie niedawno znalazłam swój życiowy tekst odnośnie pisania, który chyba utrwalę sobie w tatuażu. 

Każdy może pisać, jeżeli tylko robi postępy.

Czyli jest progress - jest w porządku. To znaczy, według mnie, że nie jest grafomanem, a jest świadomym autorem, który za kilka lat może stać w księgarniach stacjonarnych zaraz obok mrozopodobnych pisarzy. 

W byciu samozwańczym redaktorem wkurzające jest też to,  że  wielu słów nie znamy. A piszący nie jest tylko humanistą. Zazwyczaj to ludzie o zupełnie różnym wykształceniu, często matematyczno-przyrodniczym. I to jest zdecydowanie na plus, bo może studenci i absolwenci kierunków związanych z językiem są oczytani.  Ale ci, którzy mają zmysł wyobraźni bardziej rozwinięty, ci, którzy projektują, malują, tworzą - oni niejednokrotnie mają lepsze pomysły na wciągające opisy i większy zasób środowiskowego języka, o którym nie mamy pojęcia. Bardzo często te opisy sprawiają, że nie są do końca zrozumiałe przez redaktora, na co ten każe je wykreślić, bo ich nie zna. Albo - zamiast sprawdzić ich użytkowość - po prostu pyta, czy takie słowo na pewno istnieje.
Istnieje. Czasami warto zajrzeć do słowników.
Drugą rzeczą, która powoduje, że otwiera mi się nóż w kieszeniach, jest fakt, że ludzie bardzo często potrafią dobić człowieka zdaniami typu: zamień to, by brzmiało lepiej. Ale zamień na co? Co według ciebie jest dobre? Czy czepiasz się, bo musisz? Bardzo istotną kwestią są właśnie podpowiedzi - świadczą nie tylko o dobrych chęciach, ale i o umiejętnościach sprawdzającego. Kiedyś znałam redaktorkę, która potrafiła mi i pięć różnych propozycji zmian zaprezentować; była tak dobrą osobą, że przy niej sprawdzanie, najgorsza część pisania dla mnie, odbywała się szybko i przyjemnie.
Ale umówmy się - takie osoby to skarby i ze świecą ich szukać.

Pożaliłam się państwu w poście, bo dawno tego nie robiłam, a temat redakcji i korekty trzymał mnie bardzo długo w swoich nerwowych szponach.O ile uważam, że większość może pisać bez problemu, o  tyle nie każdy autor może być redaktorem i korektorem. Ba. Dajcie szansę innym na wykazanie się, bo to nie zawsze idzie w parze.

I czytajcie, ja was wszystkich proszę. Najbardziej mnie uszy bolą, kiedy słyszę o nieczytaniu, bo jakiś wariat napisał, że podczas pisania się nie czyta.  Jasne. To by znaczyło, że codziennie popełniam to samo samobójstwo i nie decyduję się na przeczytaniu piętnastu kartek, bo sama napieprza tyle samo. Bez ładu i składu, z powtarzalnym słownikiem, bez  polotu.

Szybko to mnie raczej nie wydadzą.


Angie 

Komentarze

  1. Ale poczekaj jeszcze trochę, a powstanie nowy zawód: przedkrytyk literacki! :-D Czyli taki ktoś kto krytykuje wszystko jak leci, ku wyższemu dobru i jeszcze mu za to płacą, choćby kubkiem kawy :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha dobre. Myślę, że krytyk ... (wpisać dziedzine) to nasze powołanie narodowe.

      Usuń
  2. Lubię czytać, ale nie krytykuję. A dlaczego? Bo się na tym kompletnie nie znam ;) Mogę jedynie stwierdzić, czy tekst mi się podoba, czy wstrzelił się mój gust czy nie, no i błędy ortograficzne - tu rażą mnie po całości. Najczęściej z nimi spotykam się podczas czytania blogów, ale potrafię po prostu wysłać prywatną wiadomość do autora, że wkradł się błąd i tyle. Nie potrzebuję pisać na forum, żeby wszyscy widzieli... Ja nie z takich ;) Ty z kolei napisałaś także o ludziach zajmujących się poprawianiem błędów i zaszokowałaś mnie trochę na przykład tym, że jak nie znają wyrazu, to zamiast sprawdzić, to się pytają, czy na pewno istnieje... szok ;) Dużo się dowiedziałam z Twojego tekstu :) dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm, tak sobie myślę, bo zżera mnie niewiedza:
    - po pierwsze jak można ocenić siebie? - samokrytyka, choć wskazana, co by woda sodowa nie uderzyła do głowy, nie zawsze bywa obiektywna. Ludzie uczciwi, szczerzy i najczęściej niezwykle wartościowi, wykazują tendencję do samobiczowania się, choć w niektórych przypadkach ta tendencja wynika zupełnie z innych pobudek ( mniej szczerych...)
    - po drugie w związku z tym, jak można poddać się krytyce innych ludzi, bo często przejawiają chęć bicia i dobicia, a nie konstruktywnej zachęty do poprawy w dalszych działaniach,
    - po trzecie - wygląda na to, że szczerego,rzetelnego, znającego się na rzeczy krytyka to ze świecą szukać, a płomień prędzej zgaśnie i lipa wyrośnie...
    - po czwarte, żeby nie dobijać siebie i innych, wychodzę z założenia, że po trzecie jest nieprawdą, a jedynie kwestią braku szczęścia w doborze tzw. krytyków i uprawianiu krytykanctwa. Wierzyć trzeba, że znajdzie się prawdziwy krytyk z krwi i kości - mam nadzieję, że tacy istnieją jednak ( dla mnie to wielcy nauczyciele - jeszcze niewymarły do końca gatunek ;))
    - zatem po piąte, proszę Angelo nie przejmuj się tak, choć myślę, że już Ci ulżyło i przeszło trochę...do tych pór ;):).
    Dziękuję za Twoje przemyślenia, które dają do myślenia i rób swoje. Pozdrawiam Lucyna

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz