[RECENZJA] Sapere aude - Małgorzata Sambor-Cao

Lubię wyzwania, zwłaszcza czytelnicze. I zwłaszcza dlatego, że polski selfpublishing jest źródłem wielu sporów pomiędzy autorami. Czasami, głównie na fejsowych grupach, piszący komentują wszystkie książki, które nie zostały wydane w tradycyjny sposób. O wiele bardziej obrywa się vanity, aczkolwiek self jest równie kontrowersyjnym sposobem na wywołanie gównoburzy z popcornem w tle. Oczywiście, internetowym.



Nie zrozumcie mnie źle, wyznaję zasadę, że każdy może pisać, jeżeli tylko z opowiadania na opowiadanie poprawia swój styl. Bez progressu nikt daleko nie zajedzie, a najprawdopodobniej jeszcze się cofnie w pisarskim rozwoju.

Książka „Sapere aude” utwierdziła mnie, że jeszcze wiele brakuje polskim twórcom, którzy zdecydowali się na samopublikację. Przede wszystkim warto zadbać o najważniejsze – czyli znaleźć ludzi, którzy dopracują tekst. Znaleźć redaktora, który podpowie, czym wzbogacić książkę, a co z niej wyplewić. I korektora, który nie przepuści najmniejszych i najgorszych w odbiorze błędów.

Małgorzata Sambor-Cao opowiedziała historię nieco infantylnego i lekkomyślnego chłopaka, który ani trochę nie zmienił się na przestrzeni trzynastu lat. Opowiedziała, ponieważ w powieści cały czas coś się dzieje, jednakże miałam wrażenie, że czytałam streszczenie na gorąco dziwnych wydarzeń. Powiązanych ze sobą kilkoma bohaterami i szczegółami. Niestety te powiązania powinno się udoskonalić w materii opisu i tworzenia postaci. Tymczasem przedstawieni są jednocechowi; mają jedną rzecz, która ich jakkolwiek definiuje, a to za mało, by móc swobodnie czytać tekst, zapoznać się z nimi czy ich polubić.

Drugą przeszkodą w czytaniu jest fakt, że znamy myśli większości bohaterów i, możecie mi wierzyć, przez cała powieść zastanawiałam się, czy to jest tekst dla dorosłych, czy może jednak dla dzieci. Nie wiedziałam, na czym mogę się skupić, co mogę myśleć o tekście, bo w sumie… nic sobie nie wyobrażałam. Podczas lektury towarzyszył mi niesmak, bo według mnie temat był źle skrojony. Mam wrażenie, że takie sytuacje jak gwałty na nawet nie nastoletnich dziewczynkach, powinny być inaczej nakreślone. Rozumiem, że autorka chciała nakreślić obraz tego bestialstwa. Znam też wiele takich obrazów, bo, bądź co bądź, jestem człowiekiem zainteresowanym każdym tematem życia, zwłaszcza tymi okrutnymi. Wychodzę z założenia, że człowiek powinien je znać, ale autor powinien lepiej to wszystko pokazać.

Całą fabułę mogłabym więc określić jednym zdaniem (muszę pisać: uwaga, spoilery?): streszczenie na gorąco z życia bezmyślnego chłopaka, wypełnione gwałtami, morderstwami i zadawaniem cierpienia. Normalnie, jakby autorka lubowała się w tym motywie i chciała skupić tylko na coraz to wymyślniejszych, ale nadal prawdziwych torturach. Przynajmniej ja taką ją zapamiętałam.

Językowo nie ma co spodziewać się cudów. Język Sambor-Cao jest prosty, niewymagający, lekko wulgarny, ale wulgaryzmy użyte są w dialogach, ku tworzeniu bardziej przekonywujących postaci. Niektóre wypowiedzi członków gangu były tak śmieszne, że… się śmiałam. W pociągu ludzie mieli ze mnie niezły ubaw. No i, jak wspominałam, książka powinna być jeszcze raz przeredagowana i poprawiona, wtedy na pewno historia wiele by zyskała, ale trzeba w to włożyć dość sporo pracy.


Jaki był więc plus przeczytania „Sapere aude”? Nadzieja, że kolejna część będzie bogatsza literacko i językowo, a także pozwoli mi uwierzyć w polskich selfów.  

Komentarze

  1. Nie znam, nie czytałam, ale recenzja super przekonująca. Zaczynam bać się Twego osądu Angela! Ciekawe co napiszesz o mojej powieści. Zgadzam się z jednym na bank. Nie można wykładać wszystkich kart na pierwszych stronach powieści, nie można opowiadać jakby lało się wodę. Można jak widać, ale to kosztuje. Słono. Przekonaliśmy się przed chwilą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Potwierdzenie przez zaprzeczenie. Tak odbieram tą recenzję. Paradoksalnie bardzo pozytywnie. Dlaczego? A no właśnie dlatego, że przedstawieni w książce przestępcy to ludzie bestialscy o prymitywnym słownictwie, słowem: prostacy o mentalności dziecka, ale z siłą i agresją dorosłego faceta. Tak ich odebrałaś, więc autorce udało się doskonale oddać obraz tego środowiska. A postać bohatera infantylna, no kurcze to jak nazwać serial kryminalny "Ojciec Mateusz" kino familijne ???!!! Czego szuka tu krytyk? Doszyć łatki nic trudnego. A przecież i uznani historycznie pisarze jak Sienkiewicz pisali powieści do gazety dla "pospólstwa".
    Tomasz
    Ps. Ada: a skąd wniosek o "laniu wody"? Z recenzji to nie wynika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, nie wiem od czego zacząć, bo twoja wypowiedź jest bardzo zakręcona. Natomiast, jako że jestem miłośniczką książek o różnego rodzaju mafiach i grupach przestępczych (tatuś zaraził), odebrałam to słownictwo jako nieadekwatne. Są i fajne momenty, ale są i wyzwiska, których używają dzieci na podwórku. Co mi nie pasowało, a to napisałam.

      Bohater jest infantylny i głupi, co w rozmowie ze mną sama autorka potwierdziła. Ja jednak nie bazuję na myśli: jak autor to dobrze nakreślił, bo to nie jest fantastyka, to w pewnym sensie powieść realistyczna. Btw. Ojciec Mateusz to w sumie kino familijne. To delikatny obyczaj o fajowskim księdzu, który pomaga policji. Nie ma tam za wiele strasznych i przerażających rzeczy, także... no tak, to kino familijne :D

      Sienkiewicz był grafomanem. Akurat na studiach omawialiśmy brak jego progressu pisarskiego. I jak już przy tym jesteśmy, to niezbyt rozumiem, po co o tym napisałeś.

      Angie.

      Usuń
    2. Moja odpowiedź nie jest zakręcona tylko "trudna".
      Ojciec Mateusz to serial nie o złych chuliganach tylko mordercach - (Sandomierz stolicą mordów, co odcinek ginie jedna osoba) więc paradoksem jest zaszufladkowanie do kina familijnego. Co do postaci są one prawie płaskie i jednowymiarowe a nikomu to nie przeszkadza, bo taka formuła i tyle.
      Co do grafomaństwa na poziomie Sienkiewicza to życzę każdemu aby w ten sposób przeszedł do kanonu literatury polskiej.
      Tomasz

      Usuń
    3. Dzięki za wypowiedź ;)
      Co człowiek to opinia, bardzo ludzkie zjawisko :)

      Usuń
  3. Angeliko, dziękuję za zainteresowanie Sapere Aude. Szkoda, że podeszłaś do tego zadania z chęcią udowodnienia z góry postawionej tezy - selfpublishing w Polsce jest do kitu. Jeszcze większa szkoda, że aby to udowodnić dopuściłaś się manipulacji.
    W pełni zgadzam się z Twoją opinią, że niestety zbyt wiele usiłowałam czytelnikom tłumaczyć. W korespondencji wyjaśniłam Ci, z czego to wynikało. Moja redaktorka walczyła z tym z całych sił. Tak więc Twoja sugestia jakoby słabość selfpublishingu wynikała z braku dobrego redaktora, w tym wypadku jest z Twojej strony strony ignorowaniem znanych Ci faktów. Celowo?
    Napisałaś: "Tymczasem przedstawieni są jednocechowi; mają jedną rzecz, która ich jakkolwiek definiuje, a to za mało, by móc swobodnie czytać tekst, zapoznać się z nimi czy ich polubić." Serio? No cóż do tej pory miałam zupelnie inny feedback od czytelników zachwyconych właśnie plastycznością i wielowymiarowością moich bohaterów. No cóż… Masz prawo do swojego zdania.
    Kilka razy w tekście użyłaś sformuowania "powinno się" autor „powinnien" itp. Szczerze nienawidzę tego słowa. Kiedy jest używane? Ano: Powinno się wyjść za mąż. W twoim wieku powinnaś już mieć dzieci. Powinnaś się wreszczie ustatkować. Rozumiesz Angeliko? Kim jesteśmy by innym mówić co powinni? Może Ci się podobać to co autor napisał, albo nie podobać. Nie jest rolą ani czytelnika, ani recenzenta mówić o tym jak autor „powinnien” pisać.
    A akapit „Nie zrozumcie mnie źle, wyznaję zasadę, że każdy może pisać, jeżeli tylko z opowiadania na opowiadanie poprawia swój styl. Bez progressu nikt daleko nie zajedzie, a najprawdopodobniej jeszcze się cofnie w pisarskim rozwoju.”
    Pełna zgoda. Tylko jak to ma się do recenzji pierwszej przeczytanej książki danego autora?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tę rzekomą tezę napisałam już w twojej ankiecie, bo znam kilku dobrych selfpublisherów. Jeżeli są dobrzy - warto promować. Co też zawarłam w ankiecie. Szukanie innych to część przekonywania się, a tym jednocześnie kierowałam się przy zdecydowaniu się na recenzję twojej powieści. Nie do końca była to tylko chęć zdobycia darmowego egzemplarza i chęć korespondencji z autorką. Na co dzień to ja z autorką mieszkam, ta mi do szczęścia wystarczy.

      Dobry redaktor nie puści takiego tekstu. Dla mnie jest to jasne, jako że sama się tym zajmuję. Jeżeli przepuszcza, bo autor się uparł, trudno. Poza tym to, o czym pisałyśmy, to jedna część książki, a są jeszcze inne rzeczy, które powinny być skorygowane. Ale to moje zdanie, a nie żadna manipulacja. Natomiast korektora brakło.

      Niestety trzeba się z tym pogodzić. Dostając recenzje z mojej książki, wiedziałam, że czytelnicy bardzo różnie odbierają postacie. Niejednokrotnie zastanawiałam się, czy to ja źle coś napisałam, czy raczej ludzie mają takie a nie inne doświadczenie i przez ten pryzmat oceniają bohaterów. To tak w ramach opowieści o pisaniu książek.

      Kolejna część twojej wypowiedzi jest twoim zdaniem. Ja używam słowo powinno, bo najlepiej oddaje moje myśli. Praca z literaturą to słowo powinno, a nie mogłaby. Poza tym, jak już jesteśmy przy mocnych i słabszych wyrazach - powinno zawsze jest słabsze od musi. Nie napisałam: Autorko, musisz wydać ponownie przeredagowaną książkę. Napisałam: Autorko, powinnaś to przemyśleć.Powinnaś spróbować pisać inaczej. Autorko - powinnaś się bawić słowem i uczyć plastyczności tekstu, który robi za fundamenty książki. Nie jestem pierwszym lepszym recenzentem, by głowić się, jak mam autora nie urazić opinią :) Też napisałam książkę, też wydałam książkę, w planach są do wydania kolejne, ale nie chwalę się tym na prawo i lewo. Zazwyczaj pomagam ludziom wydawać w dobrych wydawnictwach i bardzo często im się to udaje. Służę pomocą wszystkim, nawet jak tego nie chcą - bo pisanie to nie tylko hobby, ale i praca ;) I fajnie, jeżeli rynek wypełni się dobrą literaturą, bez podziału na tradycyjne wydanie i selfpublishing.

      Cytowane zdanie jest wstępem. Czytając moje poprzednie recenzje, możesz zauważyć, że nie zawsze przechodzę od razu do oceny książki. W ogóle czytając moje poprzednie recenzje zauważysz, że często podpowiadam pisarzom polskim, co powinni według mnie udoskonalić. I tyle, zwłaszcza że to ci zaznaczyłam w ankiecie :)

      Usuń
    2. Angeliko, nie poczułam się urażona oceną książki. Masz do niej subiektywne prawo.
      Nie podoba mi się obarczanie moimi decyzjami redaktora. Co to znaczy by nie puścił? To moja książka i moja decyzja. To selfpublishing! Nikogo nie muszę pytać.
      Wiesz, że są języki w których nie występuje słowo "musi"? Człowiek nic nie musi. Zawsze ma wybór.
      Sugestie co do tego co mogłabym poprawić szanuję, słyszę, a potem skorzystam lub nie. Takie moje prawo :)
      Dziękuję za uwagi. Przeczytałam, przemyślę i .... Patrz wyżej :)

      Usuń
  4. Niestety mówimy po polsku, a w polskim jest dostępny szeroki wybór językowy :) To jednocześnie bardzo przydatne i niepotrzebne. Owszem, zawsze autorom, którym poprawiam, powtarzam, że mają wybór. Ja też mam wybór, kiedy dostaję tekst od redaktora :).

    Przemyśl, popraw lub nie ;)
    pozdrawiam przedmajowo<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rety! Angeliko skup się. Słowo "musieć" jest słowem niepotrzebnym w każdym języku. Istnieje kulturowo. Wskaż jedną czynność - jedną którą człowiek "musi" wykonać. Od razu powiem nie ma takiej. Polecam książkę Andrzeja Setmana "Nie... chcę żyć".

      Usuń
    2. Hm, właśnie ty mi zasugerowałaś, że słowo musieć istnieje tylko gdzieś tam, gdzieś tam. A u mnie to słowo jest bardzo ważne. Lubię musieć coś zrobić. Lubię słowo "powinnam", zwłaszcza z ust ogarniętych życiowo ludzi. Brak tego słowa odbieram jako: mam w dupie wszystko, olewam wszystko, bo jestem wolna i patrzcie, jaka jestem wolna. Ja mam inne wychowanie i inne podejście do świata. I nie narzucaj mi proszę, swojego myślenia, bo robisz to samo, co rzekomo ja w recenzji. Ja muszę :) Muszę zająć się rodziną, muszę utrzymać się na studiach, bo ktoś daje mi na to środki. Muszę dopełnić warunków umowy z wydawcą. Może dlatego wydałyśmy inaczej. Nie lubisz zależności - widać to jak cholera. Ale ja tak. Inaczej poszłabym na dno. Żadna książka nie zmieni mojego myślenia, bo nie jestem ślepa, żeby wszystko musieć, ale coś robić muszę. Żyć na przykład.

      Usuń
    3. Widzisz i tu jest między nami taka różnica, że ja nie muszę tylko chcę.
      W tej krótkiej wypowiedzi postawiłaś tezę i jej zaprzeczyłaś. Niby deklarujesz otwartość, by za chwilę krzyczeć, że nie będziesz nawet sięgać po coś nowego co może (nie musi) rozszerzyć Ci horyzonty. No cóż, Twój wybór.

      Usuń
    4. Nie, nie zaprzeczyłam, bo z góry nie czytam poradników o tym, jak żyć. Nie czytam też książek, które silą się na zarysowanie mi tego, jakie życie jest fajne. Sięgnęłam po twoją książkę przez otwartość, która dyktowana była chęcią ciągłego badania rynku polskich autorów. Lubię czytać z żywych ludzi, a nie z książek. Tutaj jest otwartość. Zaprzeczam, paradoksalnie, słowom pisanym ;) Mój wybór, który opieram na rozmowach z ludźmi. Więc... gdzie teza i gdzie zaprzeczenie? Poza tym to skrawek mojego myślenia, żeby ocenić tę sferę życia, powinnaś przeprowadzić ze mną długie rozmowy :).

      Usuń
    5. Polecana przeze mnie książka nie jest poradnikiem. Nie opowiada też o tym jakie życie jest fajne.
      Nie oceniłam też Twojego życia. Odniosłam się tylko i wyłącznie do tej jednej Twojej wypowiedzi.
      Nie nadintrpretuj. To jeden z największych błędów. I także rodzaj manipulacji.

      Usuń
    6. Odpowiedź ma to do siebie, że może zostać różnie odczytana :) Zwłaszcza kobieca. A ja nie mówię, że oceniłaś, ale jeżeli chcesz oceniać (bo z tej dyskusji tak wynika) moje podejście - porozmawiaj. Ty robisz to samo! Twoja nadinterpretacja wiążę się z tym, że hiperbolizujesz każdą moją myśl :) Nie napisałam nic o ocenie życia, skoro napisałam o SFERZE? Brawo, mistrzu manipulacji :3. Czy możemy już zakończyć wymianę zdań, która nie wpływa ani na moją recenzję, ani nie wpływa na moje myślenie o "Sapere aude"?

      Usuń

Prześlij komentarz