[OKOŁOPRAWDZIWE] Pani nie ślepnie - pani ma po prostu brudne soczewki!

Tym uroczym tytułem po raz kolejny napiszę, co mi siedzi na wątrobie, jeżeli chodzi o stan moich oczu. Poruszę ulubiony przez wszystkich temat służby zdrowia, bo po pobycie w szpitalu mam kilka smaczków, z których chętnie się pośmiejecie, tak jak ja się śmieję teraz.
Bo wcześniej ręce chodziły mi z nerwów na równi z chorymi na Parkinsona. Z wkurwienia. 


Będąc przez pięć dni w szpitalu, nasłuchałam się dokładnie czterech diagnoz wstępnych. Od najgorszych do najlżejszych, przez nawet te komiczne. Zaczęłam od zapalenia nerwu wzrokowego. No jasne, człowiek do dentysty powinien iść, ale jak to biedni studenci mają, dentysta jest odkładany na wtedy, kiedy z bólu nie możesz już wytrzymać i aż ci skręca kiszki. Pomyślałam sobie, że świetnie, sama mogłam coś narobić z oczami. Będzie ochrzan od świata. Naburmuszona głównie na siebie udałam się do szpitala, gdzie dostałam drugą diagnozę - jaskra. Ale jaka jaskra, drodzy państwo, jak moje ciśnienie jest nazbyt normalne? 
- No jaskra ukryta - odezwał się doktor-Niemiec, bo mi strasznie rzeczowego Niemca przypominał. Jakby się uprzeć, to może nawet by i akcent miał. - Bardzo trudny rodzaj jaskry, bo nie do wyleczenia metodami neurochirurgicznymi. 
I tu zrobił smutną minę, popatrzył na mnie, a ja w sumie najpierw się ucieszyłam, że skończył mówić dzikim medycznym językiem do swojego asystenta. A potem zmartwiłam, kiedy ów asystent najpierw spojrzał przez urządzenie na moją tarczę oka, twierdząc, że wszystko wygląda w porządku. Teraz, no, zmartwiłam - przez lupkę i światełko spojrzał lekarz-Niemiec i, robiąc oooo, odsunął się z lękiem od całego elektrycznego przybytku, po którym widziałam świat na fioletowo. 
- Bardzo źle to wygląda - skwitował jeszcze, mówiąc coś o mojej malutkiej tarczy oka i o bladym nerwie wzroku. Blady, a powinien być czerwoniutki. Chyba nie lubię  krwistych kolorów. 
I w tym momencie było wielkie dzwonienie gdzie się dało, głównie na rezonans. I tutaj będzie kolejny dialog, który mnie zachwycił. Mianowicie, podczas ustalania mi badań koniecznych, doktor wypytywał mnie, czy miałam padaczkę. Odruchowo powiedziałam, że miałam podejrzenie w dzieciństwie, bo mi ręce chodzą jak u paranoika zawsze wtedy, gdy jestem zdenerwowana lub podniecona życiem. Czyli praktycznie cały czas. 
- Czyli padaczka?
- No...
- Zapisz pani w wywiadzie, że padaczka w dzieciństwie!
-...
Serio? Pomyślałam sobie, że chyba z konia spadł, bo przecież najważniejsze badania wiążą się z obrazami, które u osoby chorej mogą wywołać niezły problem. I rzeczywiście długo musiałam przekonywać panią, która wykonywała to badanie, że nie mam tej padaczki i niech ona to zrobi. I to szybko. 

Drugą ciekawostką, jeżeli chodzi o pana Niemca i moją rzekomo utajoną jaskrę, jest dialog następujący. Sytuacja podobno, z pana doktora wychodzi amant i kokietuje recepcjonistkę  rezonansową przez telefon. Najpierw po imieniu, grzeczniutko, rzucił jakiś żart, a potem przeszedł do sedna, czyli do mnie:
- mam tu młodziutką panią, rocznik... jaki pani jest?
- 97
- 97, filologię polską kończyła, potrzebujemy rezonansu i to zaraz.
- " co do cholery, jak ja dopiero zaczęłam" panie doktorze, ja jestem na pierwszym roku 
- tak, pani kończy właśnie filologię.
Gdyby chodziło o kogoś innego, pewnie bym padła ze śmiechu. Nie zrozumcie mnie źle - cieszyłam się jak głupia na ten rezonans, bo najbliżsi wokół mnie histeryzowali, że mam początki stwardnienia, a tylko rezonans owe początki mógłby wykryć. Ja sama się z tym nie utożsamiałam, bo raczej to nie czas na SM. 

I to była druga diagnoza. Trzecią było niedowidzenie, czyli coś, co teoretycznie miałam w dzieciństwie. Pytanie tylko, dlaczego pogorszyło mi się widzenie akurat teraz?
- Nie wiem - usłyszałam od Niemca. To też była jego odpowiedź na moje rozpaczliwe, niedzielne pytanie: Czy ja oślepnę? 
- Nie wiem - usłyszałam od młodej lekarki. 
- Nie wiem - dostałam odpowiedź od głównej doktorki.  
Bo nie wiem. To podstawa. A tak naprawdę ciężko powiedzieć. Pokiwałam głową, rozumiejąc, że po prostu oczy będziemy obserwować, po dodaniu im prawdopodobnie szkieł okularowych, bo wyjdę poza skalę soczewek z prawym, bardziej chorym okiem. Niedowidzenie, ok. Nadal kiwałam głową, rozumiejąc  ten stan. Choroby bez przyczyny bardzo mnie lubią. 

Czwarta diagnoza. Do ciemni przyszła niska i chuda babka po pięćdziesiątce, bryle na całą twarz, trochę wredoty w zmarszczkach koło ust. Popatrzyła na mnie, zerknęła na badania, które jednoznacznie mówiły, że mamy do czynienia z częściowym zanikiem nerwu wzrokowego, z jego neuropatią.  Popatrzyła na mnie i z parsknięciem zapytała:
- Jakie ma soczewki?
- To znaczy?
- Czy masz stare soczewki na oczach?
- No nie zakładałam ich wczoraj czy przedwczoraj... 
- To ma brudne soczewki, dlatego źle widzi!  
-... 
Zazwyczaj człowiek w takich chwilach nie wytrzymuje i ja wtedy nie wytrzymałam. Poniedziałek, dzień przed wyjściem stwierdziłam, że nie mam siły dłużej tego znosić i po prostu wstałam. Drżącymi rękami wydłubałam jeszcze dobre datowo soczewki, powstrzymując łzy, otworzyłam drugą paczkę. Pal licho pieniądze, pomyślałam sobie i wróciłam do ciemni, jednak doktorka zniknęła. Może dobrze dla niej.  

Konkluzja. Gdzie konkluzja. Przede wszystkim warto powiedzieć coś, co wszyscy wiemy, czyli że mamy często do czynienia z lekarzami, którzy nie zawsze chcą ci pomóc. Robisz dramę, bo jesteś przemęczona lub nie dbasz o oczy. Ja nie dbam? Mając soczewki od dwunastego roku życia, człowiek jest do nich przyzwyczajony. Jeszcze kilka lat temu dostawałam choroby psychicznej, gdy miałam problem z płynem lub pudełkiem soczewkowym. Kocham moje oczy. I mam wrażenie, że takie zachowanie lekarzy jest powszechne i bezczelne. Nie powiedziałabym dziewczynie, czy to starszej, czy młodszej, że praktycznie udaje. Czytałam w szpitalu trzy linijki od góry, tylko i wyłącznie. Oko lewe widziało praktycznie całą tablicę, bez dwóch linijek. Po dawce leków, które być może były podane niepotrzebnie i nadal się za mną ciągną, chciałabym powiedzieć tej lekarce coś brzydkiego. No ale, nie zdążyłam. A może nie było warto?

Kolejnym przykładem takiego zachowania była odzywka pielęgniarki, która po zdjęciu soczewek do badania zakropiła mi oczy kroplami rozszerzającymi powieki. Nic nie widziałam. Badanie zaś miałam na pierwszym piętrze, czyli musiałam wsiąść windę, zjechać i po omacku szukać gabinetu. Na  szczęście obok była Anna i nie stanowiło to dla mnie problemu, jednak zabolała mnie uwaga, że na pewno trafię, bo mam sokoli wzrok. Sokoli? Naprawdę? 
Lekarz powinien być człowiekiem kulturalnym. To nie znaczy zaraz, że ma się nad nami pochylać i biadolić, jacy my jesteśmy biedni. Ma być po prostu człowiekiem. Bo od nich zależy między innymi psychika pacjenta. Te słowa o soczewkach wywołały we mnie smutek, bo starałam się jakoś przetrwać ten przymusowy pobyt, budzenie o piątej i praktyczny brak snu. Byłam przyjaźnie nastawiona do starszych pań i prawie ślepych kobiet. Dlaczego więc usłyszałam coś tak niemiłego? 
To tylko dwie z podanych sytuacji, które doprowadziły mnie do płaczu, bo było ich jeszcze kilka, ale nie ma sensu tego opisywać. Warto zwrócić uwagę, że jeżeli wybieramy się na medycynę (a z mojej klasy licealnej szykowała się na to większość), warto wiedzieć, że naprawdę chce się pomagać ludziom i popracować maksymalnie nad swoim charakterem. Każdy może być zmęczony życiem, ale wredność w szpitalnych murach jest rzeczą, po której człowiek może się załamać. Uprzejmość, bo i jej doświadczyłam ze strony wspaniałych, katowickich pielęgniarek, będę jednak pamiętać bardziej. Bo ktoś  powiedział, że lepiej zapamiętywać dobro. To trudne, ale do wykonania. Rozumiem stres i nerwy - sama widziałam, jak wiele kłótni w ciągu czterech dni wywołują starsze panie, czekające przed gabinetami kliniki, sama widziałam, ile czekałam u prywatnego lekarza. Byłam zapisana na godzinę 18:30, a weszłam na kilka minut przed 23. Bo są kolejki. Bo pacjenci są ważni, a my musimy to zrozumieć. 
Fajnie będzie, jeżeli lekarze też zrozumieją nas. 

Nagadałam się. Przegadałam temat, wylałam zawartość wątroby. 
Musiałam. 
Od razu człowiekowi lepiej na oczach.

Komentarze

  1. do służby zdrowia musimy mieć dużo cierpliwości. a niekiedy musimy mieć większą wiedzę niż sami lekarze...pozdrawiam klaudia

    OdpowiedzUsuń
  2. Lekarze są przemęczeni, muszą pracować po 15 godzin, a to wszystko odbija się na pacjentach. System ssie :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Czasem trzeba mieć niezłe zdrowie, by chorować;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzeba mieć cierpliwości do lekarzy, i chodzić to kilku różnych po opinie. Niestety ��

    OdpowiedzUsuń
  5. Niestety nasza służba zdrowia to nieporozumienie... oczywiście znajdą się złoci lekarze, ale sam system w sobie jest nieudolny co odbija się na pacjentach i samych pracownikach służby zdrowia

    OdpowiedzUsuń
  6. W polskiej służbie zdrowia jest jeszcze masa rzeczy do zrobienia. Niestety sama mam sporo niefajnych doświadczeń po wizytach z dzieciakami. Nie wiem czy są jakiekolwiek perspektywy na to, aby w najbliższym czasie coś się zmieniło :(

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeczytałam ostatnio, że w Polsce nie leczy się ludzi, szczególnie jeśli chodzi o nowotwory. Dziś w Polsce to wyrok a chemioterapia zmniejsza szanse wyleczenia o 20 do 30%. Lekarze, choć znają lepsze metody leczenia to nie mogą ich stosować bo albo nie są dostępne w naszym kraju albo nie ma na nie refundacji. Większość z nas doświadczyła tego co Ty i zapewne doświadczy nie raz. Kolejne refleksje i sceny życia, które są smutne, ale
    prawdziwe.
    Pozdrawiam,
    Helen

    OdpowiedzUsuń
  8. Z okulistami u nas w rodzinie problemu nie ma, bo moja mama i jej siostra leżały długo na okulistyce, gdzie tak poznały ówczesną ordynator, że teraz jeździmy do niej prywatnie na wizyty przy ciastku i kawie, a ona nawet nie chce od nas grosza... Więc tego bólu akurat nie znam, ale ostatnio miałam ochotę beczeć ze złości, mam jakiś guzek w piersi, odczekałam miesiąc, bo myślałam, że to problem z cyklem, ale nie, a jako że jestem ogromną hipochondryczką to muszę iść już, teraz zaraz. Pojechałam więc do domu (z Poznania), udałam się do "wiejskiego" ginekologa, fakt, wiedziałam, że nie będzie miał USG, ale stwierdziłam, że będzie najszybciej. Wiecie, co ten facet zrobił? Dotknął mojej piersi... tak trzymał ją może 5 sekund, nie więcej. Dał skierowanie na USG i do widzenia. Byłam tak zła! Czekałam 3 godziny na 2 minutową wizytę! Gdyby powiedział mi chociaż - guzki się zdarzają, to i tamto (co czytałam w necie i mówiono mi, ale wolałabym to usłyszeć od lekarza), to kurde, on nawet dobrze mojej piersi nie zbadał! Poszłam prywatnie następnego dnia i już w Poznaniu, szybko znalazłam jakiegoś lekarza na znanylekarz.pl i okazał się to strzał w dziesiątkę, Pan doktor mnie dokładnie... "wymacał" (XD), pokazał jakby, co jak się bada piersi, co bym na pewno wiedziała, wszystko wytłumaczył, zrobił potem USG, a na koniec podał swój numer telefonu, jakby się coś działo. Powiedział, że mam przeczekać miesiąc, potem jakby, co, żebym była spokojna wyśle mnie do onkologa, który zna się na piersiach, by na pewno stwierdził, że to co na ekranie USG to tkanki piersi, a nie jakiś potwór. Siedziałam tam 40 minut... Zabuliłam te 150 złotych, ale chociaż byłam spokojna. Nie oczekuję, że na NFZ będę tyle siedzieć, ale lekarz mógł chociaż dokładnie zbadać te pierś, ale on nawet nie spytał, w której części piersi czuję ten guzek... No, tragedia.

    LeonZabookowiec.blogpsot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Nasz system ochrony zdrowia nie jest doskonały, ale znam Polaków pracujących za granicą, którzy przyjeżdżają do naszego kraju aby zrobić sobie badania kontrolne, bo mają zaufanie do naszych lekarzy. W niektórych " cywilizowanych" krajach Europy, dostęp do lekarzy specjalistów oraz do badań jest znacznie gorszy, a i z diagnozą też różnie bywa. Nie zawsze na podstawie wykonanych badań, udaje się od razu " nazwać" chorobę. Niestety medycyna jest nie tylko nauką, ale i sztuką, bo nawet ta sama choroba u różnych ludzi, może różnie przebiegać. Co do pracowników pracujących w tym systemie, to są ludzie, jak wszyscy inni, z tym, że może niejednokrotnie bardziej przepracowani i czasem sfrustrowani "utajonym" przymuszaniem do większej ilości pracy, ale myślę, że starają się na tyle, na ile mogą. Braki w kadrze są i wiekowość pracowników robi swoje niestety.Ideałów wielu na tym świecie nie ma, ale miejmy nadzieję, że może będzie lepiej?, choć osobiście jestem sceptyczna, co do nowych reform i dla mnie to bardziej kwestia wiary i optymizmu niż realizmu. Pozdrawiam Ewa.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz