[PISARZ] Mniej znany – gorszy?

Dziś, nareszcie, piszemy we dwie. 
Znaczy ja dopisuję kilka słów na fioletowo. 
Felieton na temat zgryźliwy. O pisaniu. Jak zwykle.  





Utarło się większości z nas jakoś tak, że kiedy idziemy do księgarni, najpierw szukamy powieści znanych autorów. A to nowa książka Kinga wpadnie nam w oko, chociaż mało kogo interesuje to, że King ma swoich ghostwriterów i tak naprawdę to nie jego czytamy; a to Coben zachwyci nas kolejną zagadką pisaną na tym samym schemacie, co poprzednie, opatrzoną nawet podobną okładką; albo może na przykład Coelho przekaże nam dokładnie te same prawdy, które poznaliśmy po przeczytaniu jego trzech pierwszych powieści.
Książki bez znanego nazwiska (nie tylko powszechnie znanego, chodzi także o blogerów czy vlogerów) mają dość małe szanse na powodzenie, zwłaszcza wśród wyjadaczy nowości. Przyciągają naszą uwagę dopiero wtedy, gdy prezentuje je ciekawa okładka, gdy zachwyci nas opis albo kiedy ktoś nam ją poleci. Nie znam wielu osób, które poświęciłyby w księgarni kilka godzin na wyszukiwanie polskich i mniej znanych perełek. Dlaczego tak jest?
Ogólnie wiadomo, że książka, zwłaszcza ta drukowana, w naszym pięknym kraju nie jest tak tania, chyba że kupujemy tylko na promocjach. Nasi autorzy, przez długi i żmudny proces rekrutacyjny do większych wydawnictw, często stawiają na selfpublishing albo vanity, a czytelnicy nie bardzo chcą takich czytać. Skoro nikt nie chciał ich wydać tradycyjnie, powieść musi być denna. 
Nawet jeśli polskiego autora wydadzą bez jego większego udziału, odnosimy się do takiej twórczości sceptycznie, chyba że gdzieś tam widnieje logo Czwartej Strony czy innego fajnego wydawnictwa, z tych na topie. Z tych, o których się marzy. Przecież niewielkie, mało znane wydawnictwo z pewnością nie poradzi sobie z redakcją, korektą bądź ogólnie z całym procesem wydawniczym. Małe jest małe i niewiele wie, tak samo jak niewiele może. A od czego zaczynały te duże? Poza tym szkoda nam pieniędzy na to, czego nie znamy, co może nam się nie spodobać. Z góry zakładamy, że to, co znane i przez większość lubiane, nie może równać się z czymś nowym, o czym jeszcze nie słyszeliśmy albo co jedynie obiło nam się o uszy. Zakładamy także, że powieści poważanych pisarzy, których kochają miliony, na pewno przypadną nam do gustu. Muszą, przecież właśnie kochają je wszyscy. A tak naprawdę każdy pisarz ma swoje lepsze i gorsze dzieła, a szeroko promowana nowość wcale nie musi być taka super.
Czytelnik, który chce znaleźć argument przeciwko mało znanej, nowej albo nie tak bardzo nowej powieści, znajdzie go na pewno. Takich argumentów jest całkiem sporo. Patrząc na dzisiejszy rynek wydawniczy i na to, co się wydaje, muszę niestety stwierdzić, że większość takich argumentów jest słuszna. Bardzo często trafiamy na książki, które pisane są okropnym językiem, które nie mają zrobionej porządnej korekty (albo w ogóle nie mają korekty, Boże, uchowaj), w których nie ma ładu ani składu, które prowadzą donikąd i nic nam nie pokazują, nie przekazują, niczego nie wnoszą i niczego po sobie nie pozostawiają. W momencie, w którym trafimy na kilka takich pozycji, odechciewa nam się dalej szukać perełek wśród nieznanego i stawiamy na to, co do czego mamy jakąś pewność.
Ostatnia rzecz. Polski pisarz – to brzmi groźne. I niezbyt dumnie, biorąc pod uwagę zalew postów na książkowych grupach, w których co piąty post aż paruje od niechęci do rodzimych autorów. Powody są proste i chyba wszystkim znane – Polak-cebulak pisać nie potrafi. Pisze schematycznie. Pisze nudno. Na wszystkim się wzoruje. Jego proza nie jest wybitna i nigdy nie będzie, bo JA mam uraz i już.
Dramat.
Jak więc wyszukać wśród mało znanych te naprawdę warte przeczytania? Nie ma na to jednego dobrego sposobu. Nie ma sposobu praktycznie wcale i pozostaje nam metoda prób i błędów. Ale...
Szukajmy książek na promocjach, wtedy nie będzie nam aż tak szkoda wydanej gotówki. Myślmy pozytywnie – strony książki, której nie da się czytać, można wykorzystać do ozdób handmade, do decoupage i tym podobnych. Tak, wiemy, że większość z was nie posiada tak wielkiej sadystycznej cechy, jak i my. Takie powieści można również po prostu oddać do biblioteki, bez niepotrzebnego myślenia, że skrzywdzimy tym społeczeństwo – a może pozycja zachwyci kogoś innego? Tak samo można spróbować je sprzedać, taniej, ale zawsze, bo przecież książka równie dobrze może mieć jakiegoś zapalonego wielbiciela gdzieś we wszechświecie. A nie dowiemy się tego, jeżeli jej nie wystawimy na sprzedaż. Zawsze znajdzie się sposób, aby spożytkować źle ulokowaną gotówkę, wystarczy pomyśleć kreatywnie, a jeśli obce nam jest kreatywne myślenie – mamy Google.
Google może przysłużyć się także do wyłapywania tych perełek w oceanie wydanych powieści. Mamy do dyspozycji np. Lubimy Czytać, Granice, rankingi Empiku, gdzie sprawdzimy, ile osób pozycję poleca. Gdzie codziennie sprawdzamy, na którym miejscu stoi nasz tekst. Warto przeczytać kilka recenzji w blogosferze, tych pozytywnych i negatywnych, i samemu wyciągnąć wnioski. To my decydujemy, czy warto i jeśli spodoba nam się coś, co inni uznali za gniota, nie przejmujmy się. Każdy ma przecież własny gust czytelniczy i prawo do wyboru i głosu, niech sobie więc patrzą krzywo, jeśli to sprawia im frajdę. Jeżeli chodzi o ten temat, to warto mieć na uwadze, że nie każda zachwalana, bestsellerowa książka jest wybitna. Każdy z nas inaczej patrzy na literaturę. W internecie ostatnio krążył mem obrazkowy, który pokazywał okładki takich książek jak Zmierzch czy Niezgodna z napisem w stylu: Czytam książki, jestem mądrzejsza niż nieczytające społeczeństwo. Obrazek był oczywiście ironią. Dla wielu ludzi powieści, które niby są the best, są tak naprawdę do roztrzaskania o kant tyłka pod względem językowym i moralizatorskim. A dla kogoś innego są świetne. Nie dogodzisz, dlatego warto skupiać się na swoich preferencjach tylko i wyłącznie. W recenzjach wszystko można znaleźć.
A jeśli książka nie ma recenzji? Tu musimy zdać się na własną intuicję. Zajrzyjmy do wnętrza, przeczytajmy kilka linijek na kilku losowych stronach i oceńmy, czy nas zainteresowała, czy jest napisana tak, że nie połamiemy sobie języka, czy dobrze się czyta. Nie kierujmy się tylko opisem z tyłu, bo one są często dosyć mocno przesadzone, w końcu mają książkę polecać, mają zachęcać do kupna. I po prostu zdecydujmy. Zawsze przecież możemy przeznaczyć ją na recycling i stworzyć przy tym coś niezwykłego, na przykład te całkiem niedawno popularne wiersze z odzysku.
Powieści autorów mało znanych naprawdę mają w sobie magię (no dobra, większość z nich ma). Znam kilka takich, które warto przeczytać. W których znajdziemy więcej fascynujących opowieści i więcej prawd, niż może nam się wydawać. Prawie każda książka ma jakieś plusy i żeby je znaleźć, nie trzeba specjalnie się wysilać, wystarczy czytać uważnie. Na przykład taki Przemek Żuchowski swoją „Drogą do domu” dosłownie powala. Historia nie tak całkiem prosta, wzruszająca, pełna legend, ale rzeczywista niemal do granic, prowadzi nas przez piękne rejony Polski i każe zastanowić się nad wszystkim, co nas otacza – dosłownie. Shirin Kader, kobieta pełna pasji, opisuje miłość słowami, o jakich nawet nam się nie śniło. Jej „Zaklinacz Słów” częściowo ukazuje nam barwny świat Orientu, wzbudza pragnienia i zainteresowanie, wywołuje tęsknotę i uświadamia nas przy tym, jak można tęsknić za nieznanym. Adrian Atamańczuk natomiast serwuje nam strony po brzegi wypełnione przygodą, pokazuje nam cały ogromny świat fantastyczny, gdzie królują zasady przez współczesność niemalże zapomniane, jak przyjaźń, miłość, oddanie, honor. Na pewno nie będziemy się nudzić z jego ciekawymi i różnorodnymi bohaterami. A Hanna Greń? Bardziej znana, sympatyczna kobieta, która pisze tak bardzo wciągające kryminały, że ciężko przestać czytać. Do tego ma wiarygodne źródło informacji i wszystkie przedstawione w jej powieściach zdarzenia są prawdopodobne, niesamowicie realne. Omijamy Hanię, bo z księgarskich półek rzuca się na nas Mróz albo Bonda, a przecież nie tylko oni piszą ciekawie. Dodajmy do nich jeszcze mistrzów opowiadań, na przykład Krzysztofa Dąbrowskiego czy Magdalenę Woźniak; wierszopisarzy – jak Angelina Caligo (możecie uznać mnie w tym miejscu za nieobiektywną, ale jej wiersze naprawdę są cudowne – baby!) bądź Kaja Kowalewska (ją na pewno kojarzycie!), a nasza biblioteczka wzbogaci się o tytuły bezcenne. My sami zyskamy coś, co powinny dawać nam książki – wiedzę, emocje i wiele innych – dla każdego coś innego.
Mogłabym wymieniać dalej, ale wystarczy, że sami odpalicie Google i poszukacie. 
Gwarantuję, że znajdziecie niejeden skarb.   

Komentarze

  1. Znam powieści Hani ☺
    I już czekam na następną 💕

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja kojarzę właśnie dość sporo osób, które potrafią spędzić pół dnia w księgarni, wygrzebując perełki w stosie z promocjami. Zgodzę się z tym, że mało kto kupiłby nieznanego autora w pełnej cenie. Trochę to smutne, ale nic z tym nie zrobimy. Oprócz wymienionych Kinga i Cobena, najlepiej sprzedawać się będzie Zmierzch i 50 Twarzy Greya. Podobnie jest w każdej innej dziedzinie - muzyce, sztukach plastycznych. Albo się czymś wybijesz, albo będziesz tworzyć dla mainstreamu, albo skończysz wśród 99,9% twórców, którzy cieszą się, jeśli gdzieś kiedyś ktoś umieści ich dzieło na jakiejś mega-długiej liście.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeżeli chodzi o książkową blogosferę, to problemem pozostaje także podejście recenzentów, o ile można faktycznie nazwać w ten sposób nastolatki piszące straszne tekścidła. Spotkałam się niejednokrotnie z "recenzuję tylko popularne nowości dla młodzieży, bo o innych się nie klika". To wymusza spychanie na dalszy plan debiutantów, autorów mało popularnych, polskich autorów. King przecież, czy Sanderson klikać się będą lepiej niż nawet najbardziej popularny polski autor.
    W dodatku większość popularnych polskich pozycji, patrząc zwłaszcza na fantastykę, to straszne gnioty. Nie dziwię się więc, że jeżeli ktoś nie siedzi w środku tego wszystkiego i natknie się całkiem przypadkiem na popularny gniot, to stwierdza, że skoro te znane są taką chałturą lepiej nie sięgać po mniej znane.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytam przeróżne blogi o tematyce książkowej. Powiem szczerze, że jest jeden blog, który naprawdę mnie zachwycił z tego względu, że dziewczyna nie pisze tylko o książkach znanych nazwisk, ale kładzie nacisk na polskich mało znanych pisarzy. Dzięki temu trafiłam na kilka naprawdę dobrych książek. Ja osobiście książki kupuje na promocjach rzadko kiedy w pełnej cenie. :) fakt boję się "bubla".

    OdpowiedzUsuń
  5. W sumie lubię niszowych pisarzy jak Piątek i Sobota (w sumie tylko jedną z dwóch jego książek), albo Neil Gaiman. Nawet poświęciłem tydzień nad Parnickim i przeczytałem w tym czasie osiem stron, aczkolwiek nie zrozumiałem ich za bardzo.
    Zresztą nie pamiętam już co czytałem kilka lat temu. Dużo mądrzejszy od tego czytania chyba nie jestem:) no ale przynajmniej nie zrobiłem się głupszy, jak ta laska co stwierdziła, że z książek nauczyła się wszystkiego oprócz tego, że nie rozumie ludzi którzy nie czytają. Zapewne nie rozumie też czemu z punktu widzenia mężczyzny Grey opisuje fetysz zmiany cnotki w wyuzdaną prostytutkę albo czemu miłośnicy sadło-masło krytykują ją za zachęcanie do niestosowania podstawowych zasad BDSM jak niewchodzenie obcemu zboczonemu psychopacie do piwnicy, bez informowania nikogo o tym. Bo dalej, gdyby powieść była realistyczna to powinien być plagiat American Psycho; no ale facet miał helikopter i było wyzwaniem rozkochać go w sobie i miał kasę i helikopter.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo często Ci mniej znani pisarze wydają o wiele lepsze dzieła, niż Ci popularniejsi :D obserwuje i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz