[OPOWIADANIE] Środek nocy 5#

Długi fragment, fajny fragment. 
Zbliżamy się do finału. 
Jest fajnie.
Wybaczcie mały poślizg.





Odwróciłam się i spojrzałam na kibel. Ciekawe, czy jak zacznę sikać, to mi coś tamtędy wypadnie. Czułam, że mi się chciało, chociaż teoretycznie nie powinnam tego czuć, bo mój rozkład, jakkolwiek ohydnie to brzmiało, postępował w dół. Jelito cienkie, jelito grube. Stach miał rację, że by się na nie natknął. Skrzywiłam się. Obrzydliwe. No cóż, nieważne. Kiedy podchodziłam do celu, coś dziwnego mignęło mi w lusterku po prawej stronie. Zatrzymałam się. Niedostatecznie blisko kibla, dostatecznie daleko lusterka. Normalnie kobieta na krawędzi. Cofnąć się, czy nie cofnąć. Mój umysł, wciąż inteligentny, rysował sobie zajebiście straszne rzeczy, które wychwycił nieistniejący kąt oka. Okej, czasem widziałam coś, czego nie było. Jakieś migawki, jakby z innej rzeczywistości albo wymiaru, jakby to określiła moja koleżanka z pracy. Ale ona była trochę, no, ten… W sumie, jakim prawem teraz kogokolwiek osądzałam. Nie zmieniało to faktu, że w moim małym łazienkowym lustrze coś siedziało. Dobra. Najwyżej umrę. To zawsze jakieś rozwiązanie. Chyba nawet jedno z lepszych. 
Cofnęłam się i bardzo powoli, dla zachowania odpowiedniego dramatyzmu, obróciłam głowę w bok. Kiedy to zrobiłam, czułam, jak oczy mi się rozszerzają do rozmiarów spodków, a moje wciąż reagujące na bodźce zewnętrzne ciało, odskakuje w tył i uderza dupą o pralkę. Tam się zatrzymałam. I krzyknęłam, co natychmiast sprowadziło do łazienki Stacha. Jego reakcja była podobna do mojej. Wparował z nożem w ręku, spojrzał na mnie, a potem podążył za moim wzrokiem. Dalej wszystko wyglądało dokładnie tak samo, z tą różnicą, że przed pralką stałam już ja, niezdolna do żadnego ruchu, więc przy okazji nadepnął mi na stopę. Cisnęliśmy się tak obok siebie jak sardynki w puszcze, wlepiając gały w to coś w moim własnym, tanim lustrze. 
– Co to, kurwa?! – szepnął Stach, jakby szeptanie miało nas przed czymś uchronić. 
– Mnie pytasz?? – zerknęłam na nóż trzymany w jego ręce. – Serio?
– Co? – Odszeptywał mi, ani na moment nie odwracając oczu. 
– Wziąłeś nóż do masła?? – syknęłam. 
Stach zamrugał, rzucił okiem na swój obronny gadżet, po czym szybko zerknął na mnie i znów utkwił spojrzenie w lustrze. 
– Kurwa – stwierdził. 
– Chyba gorzej. 
– Jakbyś miała porządek, to bym wziął właściwy! – zarzucił mi. 
– Jak niby mam mieć porządek w koszyku na sztućce? – warknęłam. – Mam sobie tam porobić przegródki z napisami: nóż do masła, nóż do mięsa, nóż do sera, nóż na potwory z luster??
– Mogłabyś, chociaż noże na to ostatnie powinno się chyba wieszać na ścianie, jak się wiesza maczety albo coś takiego. 
– Jaja sobie robisz?? – zapytałam całkiem głośno. 
– Cicho, bo nas usłyszy! – jęknął. 
– Jakby już nie słyszało! Chciałabym zauważyć, że spierasz się ze mną na temat ułożenia noży w momencie, który jest zupełnie ku temu nieodpowiedni. 
– Czyli… kiedy stoimy przed… Przed…? 
Gdy to powiedział, oboje znów utkwiliśmy wzrok w lustrze. Nie wiem, czy jestem w stanie opisać to, co widziałam. Nasze odbicia rozmazywały się, mojego to prawie wcale nie było widać. W zamian za to patrzyliśmy na coś, co przypominało po trochu obcego z Nostromo (mówiłam!), diabła z rogami, nietoperza z prawie ludzką twarzą i jakieś… zwierzę? Miało też ludzką postać, a przynajmniej z przeważającą liczbą ludzkich cech. Ale wyglądało dosyć strasznie, nie przeczę. Jak demon z moich najczarniejszych koszmarów. 
– Musisz pozwolić mi wyjść – odezwało się. 
Jak na komendę cofnęliśmy się jeszcze bardziej, chociaż bardziej się nie dało, bo stała pralka, która i tak przechyliła się do tyłu pod naporem naszych ciał. Ciekawe, czy bylibyśmy w stanie przepchnąć się przez ścianę do sąsiadki. Na pewno byłaby zadowolona.
– To mówi – powiedział Stach, zamykając swoją buzię. 
– Ehe – bąknęłam. 
– Mówiło o wyjściu. 
– Nie mów. 
– Wypuścisz to?
– Z chuja spadłeś?! – wrzasnęłam szeptem, chociaż teoretycznie nie było to możliwe. – Masz nóż do masła, idioto!
– Sama jesteś idiotką, skoro myślisz, że nóż byłby na to odpowiednią bronią – odwarknął. – Coś ty wyhodowała??
– Ja??
– To ty masz dziurę w brzuchu!
– Ale nie przez wpatrywanie się w lustro!
– A skąd wiesz?
Słusznie. Nie wiedziałam. A jeśli to prawda? Ale to chyba niemożliwe, aby narcystyczne skłonności przyczyniły się do wyhodowania czegoś w lustrze, nie? Chociaż przyznać muszę, że byłoby to niezłą karą dla wszystkich lalusiowatych tego świata. Ilość dzióbków wstawianych na Facebooka spadłaby na łeb na szyję. A jakby ich jeszcze pożerało własne odbicie… Boże, o czym ja myślę!
– Myślisz, że powinniśmy zacząć się modlić? – szepnęłam, jeszcze bardziej przysuwając się do Stacha. Postać w lustrze założyła ręce na piersi w oczekiwaniu. 
– W kościele to nic nie dało – przypomniał mi. 
– Jeśli mnie nie wypuścisz, za tydzień będziesz wyglądać tak, jak ja – powiedziało to coś. 
Tak, tu rodził się problem. A jeśli wypuszczę? Bałam się zapytać. Stach, zapewne widząc konsternację na mojej twarzy, potrząsnął głową. 
– Hel, to jest aż tydzień życia – powiedział. 
Popatrzyłam na niego zdziwiona. 
– A potem co?
– No chyba nie chcesz tego wypuścić! 
– A mam jakieś inne wyjście?!
– Nie wiesz, co się stanie, gdy to zrobisz! Poza tym… co to znaczy „wypuścić”?
– Nie prościej zapytać? – podsunęła istota. 
Spojrzeliśmy na nią jak na kretynkę. 
– Jesteś kobietą czy facetem – wypalił Stach, a ja przeniosłam na niego to znaczące spojrzenie. – No co? Chyba warto wiedzieć, z którym z nas by mogło ewentualnie prokreować? 
– A skąd wiesz, że w ogóle by chciało??
– A po co innego obcy przybywają na ziemię? 
– No nie wiem, nigdy żadnego nie spotkałam, wyobraź sobie!  
– To teraz już spotkałaś – podsumował. 
– A ty od razu zakładasz, że to obcy z innej planety, nie?
– A masz jakiś lepszy pomysł?
Zamilkłam. Nie miałam. Ostatnio jakoś ogólnie mało miałam dobrych pomysłów. Zadziwiające. Może to wynik dziury w brzuchu i widok własnych jelit na kuchennej podłodze? Może. Kiedy ucichliśmy znów, istota odpowiedziała. To miłe, że dawała nam czas na załatwienie swoich jakże ziemskich, międzyludzkich problemów. 
– Kobietą. Jestem odzwierciedleniem Helen. 
Stach wybuchnął śmiechem. 
– No, mogłem się domyślić! – palnął. Powstrzymałam komentarz, chociaż poczułam nagłą, nieodpartą ochotę, aby mu przyjebać. – Przybyłeś… Przybyłaś, żeby z nami prokreować? – Mój genialny przyjaciel kontynuował swój iście naukowy wywiad.
– Stach – upomniałam go – czy my nie powinniśmy czasem teraz uciekać? – zasugerowałam. Tak mi się zdawało, że to byłaby chyba odpowiednia, właściwa ludziom reakcja. Zwłaszcza na widok potwora w lustrze. 
– Dokąd? Jesteśmy nawaleni – zauważył. 
Co racja to racja. Nie sądziłam tylko, że aż tak. 
Istota z lustra wywróciła oczami. A właściwie jednym, bo drugie miała przesłonięte taką opaską, co ją noszą zazwyczaj piraci. Niesamowicie ludzkie odruchy jak na postać nie z tego świata. 
– Nie jesteśmy obcymi z kosmosu. Jesteśmy inną rasą zamieszkującą niezbadane przez was tereny Ziemi – odpowiedziała. 
– To takie jeszcze istnieją? – zapytał Stach wprost. No tak, bo niby czemu miałby owijać w bawełnę. 
– Na przykład Atlantyda. Nigdy jej nie znaleźliście. 
– Ale nasi przodkowie tak.
– Wasi przodkowie byli naszymi sprzymierzeńcami. 
Stach zamilkł na chwilę. 
– Powiem ci, Hel, że wizualnie ewoluowaliśmy całkiem spoko – stwierdził.
– Sprzymierzeńcami, idioto, a nie pobratymcami. To znaczy, że przybyli skądś tam, a nasi przodkowie się z nimi zakumplowali – wyjaśniłam tej tępej strzale. 
– A potem zatopili ich Atlantydę?
Cóż, nie ma róży bez kolców.
– Szczerze mówiąc, przybyliśmy przejąć wasze tereny – stwierdziło Coś z lustra. 
– To już zmienia postać rzeczy – mruknął Stach półgębkiem. 
– Widzicie, zrobiło nam się za ciasno. Pomińmy pradawne zatargi, teraz mamy nowe problemy. Każdy człowiek na tej planecie ma swojego Demona. My jesteśmy Demonami, a przynajmniej tak nas zawsze określaliście. 
– Ciekawe dlaczego – bąknęłam i zostałam zgromiona demonicznym wzrokiem. 
– Zaczynaliśmy się rozwijać wraz z początkami Ziemi. Ewoluowaliśmy na tyle, że jesteśmy w stanie przemieszczać się między planetami. Nie ma sensu przytaczać wam teraz całej naszej historii ani tego, dlaczego zatopiliście naszą Atlantydę, jak to słusznie zauważyłeś.
– A szkoda, bo moglibyśmy to powtórzyć –  stwierdził Stach. – Chyba wytrzeźwiałem. 
Istota uśmiechnęła się tylko. Chyba.
– Właśnie dlatego to nie ma sensu. Przechodząc do rzeczy, dokładnie w tym momencie miliony ludzi przeżywają to samo, co wy teraz. Część z was już dołączyła do naszych szeregów. 
– Dołączyła? – wyrwało mi się. No co?! Przecież wypadały mi flaki!
– Przemieniła się tak, jak ty się przemieniasz. 
Stach skrzywił się. 
– No, to powiem ci, że współczuję. 
– Weź mnie nie wkurwiaj – powiedziałam. – Lubię swoje ciemne włosy i niebieskie oczy. I zapach melonowego żelu pod prysznic!
– W porównaniu do tej stęchlizny, to nic dziwnego – skomentował. 
– Nadal możesz to mieć – wtrąciła istota. 
– Jak? – zadrwiłam. – Z flakami wypadającymi przy każdym mocniejszym kaszlnięciu? Już prędzej wolałabym posikiwać w majtki, jak te wszystkie stare baby.
– Właśnie dlatego preferujemy Ziemię od innych planet. Jesteście w dużej, a nawet w przeważającej mierze idiotami, jak to trafnie określacie. Zamiast zastanawiać się nad powagą sytuacji, wy zastanawiacie się nad zapachem. Uściślając więc, najprościej jak się da, jesteśmy rasą, która także zamieszkiwała te tereny bardzo dawno temu. Rasą o lata świetlne inteligentniejszą... 
– Tylko brzydszą – wtrącił Stach. 
– Rasą – kontynuował Demon, w dodatku niby mój własny – która posiada broń mogącą zniszczyć Marsa albo Wenus, na przykład. Rasą, która poznała tajemnice podróży międzyplanetarnych, czarnych dziur i supernowych. 
– My też je znamy! – zaprotestował mój przyjaciel, ale Coś spojrzało na niego jakby… pobłażliwie.
– Wy jesteście próżni. I przez to giniecie. 
– Okej, kontynuuj – wtrąciłam. W końcu rozchodziło się tu o moje wnętrzności.
– Jesteśmy doskonali pod każdym względem.
– O ironio – Stach znów się odezwał. – Demony z luster, które nie mają luster, nie widzą braków we własnej doskonałości.
– Powinno ci się zaszyć gębę – powiedziałam. 
– Jesteśmy doskonali pod każdym względem – powtórzyła istota. Niestety, zabrakło nam miejsca na nasz rozwój. Zesłaliście nas tam, gdzie wasz wzrok już nie sięga. Odizolowaliście nas od dóbr planety. Wróciliśmy po to. Ale w związku z tym, że jesteśmy inteligentniejsi, dajemy wam wybór. – Istota zawiesiła głos, zapewne w oczekiwaniu, aż któreś z nas jej przerwie, ale zrobiło się na tyle ciekawie, że oboje milczeliśmy, więc mówiła dalej. – Albo wpuścicie nas na waszą stronę lustra albo zamienicie się w podobne nam kreatury, a z tego etapu droga do utraty własnej osobowości jest bardzo krótka. 
Poruszyłam się niespokojnie, intensywnie analizując to, co właśnie usłyszałam.
– Czyli… – zaczęłam. – Jeśli was wpuścimy, będziemy żyli obok siebie, ale każdy w swoich postaciach…?
– Być może jeszcze skorzystacie na naszej technologii i osiągnięciach. 
– A jeśli nie… to? 
– To zatrzymacie Ziemię tylko dla siebie, jak trzymaliście ją do tej pory, ale nie będziecie niebawem mieli z tego żadnego pożytku, bo stracicie waszą ludzką świadomość. 
– Jak? – Stach najwyraźniej nie mógł uwierzyć. 
– Twoja przyjaciółka jest już w zaawansowanym stadium rozkładu – zauważyła istota. – Kiedy to dotrze do serca, straci możliwość odzyskania własnej postaci. – Złapałam się za brzuch, jakby to miało w czymś pomóc. – Zacznie się zmieniać, i kiedy zmiany dosięgną twarzy, straci świadomość i stanie się czymś w rodzaju… Zombie? 
– Bezmózgą, ludzkopodobną masą, nastawioną na zabijanie? 
– Głównie na pożywianie się. Zabijanie to tylko efekt uboczny, ale zauważcie, że nie będzie kogo zabijać. 
– No dobra. – Tym razem to ja założyłam ręce na piersiach.  – Skąd możemy wiedzieć, że mówisz prawdę? – zapytałam. Niezbyt na miejscu było to pytanie, ale nigdy nie podejmowałam życiowych decyzji w tak krótkim czasie, stojąc twarzą w twarz z sennym koszmarem. 
– Ee, Hel? – Spojrzałam pytająco na zmieszanego Stacha. –  Bo kilka godzin temu wpychałem ci jelito do wnętrza? – zasugerował. 
No tak. Zupełnie o tym zapomniałam. 
– Cofam pytanie – powiedziałam zdruzgotana. 
– Kolejnym dowodem jest twój przyjaciel – odpowiedziała istota. – Obejrzyj go. 
Stach, słysząc te słowa, wypuścił swój nóż do masła i zaczął energicznie obmacywać się po całym ciele, jakby co najmniej oblazły go wszy. 
– Stój! – krzyknęłam, próbując go powstrzymać przed zdjęciem spodni. – Brzuch, odsłoń brzuch! – Zamarł. 
Spojrzał na mnie błagalnie, a ja, patrząc mu w oczy, podciągnęłam jego koszulkę ku górze. No tak. Mała, prawie niewidoczna czerwona plamka radośnie tkwiła pod żebrami Stacha. Kiwnęłam niechętnie głową, na co on opuścił wzrok, by ocenić samemu. 
– Kurwa – podsumował. 

Komentarze