[OPOWIADANIE] Środek nocy #4

Przedostatnia część pierwszych przygód Helen Kowalsky. 
Scena składa się z dialogów. Lubimy dialogi. 
Zastanawiamy się, czy chcecie jakieś opowiadania z uniwersum Różanej Trylogii za dwa tygodnie?


Kwadrans później siedzieliśmy na placu zabaw nieopodal mojego bloku. Ja zastanawiałam się, gdzie o tej porze kupić kolejne wino, bo nie przeczę, przydałoby się, Stach natomiast łaził w tę i z powrotem, jakby myśleniu po pijaku sprzyjało liczenie kroków.
– Hel, ty żyjesz? – zapytał, nagle się zatrzymując.
– Nie wiem – odparłam szczerze. – Tak to wygląda przecież.
– To musi być jakaś nowa odmiana zombie – stwierdził.
– Ale Stach, zombie nie istnieją, a przynajmniej nic nam, śmiertelnikom, o nich nie wiadomo, więc jeśli już, to nie nowa odmiana, a jedyna, z jaką kiedykolwiek mieliśmy do czynienia.
– Racja… – potarł ręką czoło. – Ty wiesz, co to będzie, jak ten klecha gdzieś doniesie?
Wzruszyłam ramionami. Domyślałam się. W końcu żyłam w świecie zdominowanym przez massmedia.
– Wrzuć na luz. Nie przyjmuję księży po kolędzie, nie wiedzą, gdzie mieszkam.
– I właśnie dlatego propaguje nie–chodzenie do kościoła. – Mój przyjaciel usiadł na huśtawce obok. – To co teraz zrobimy?
– Ty nie musisz nic robić – mruknęłam. – A ja nie wiem, co mogłabym.
– Hel, może i nie muszę, ale jak długo mnie znasz?
– Ze sto lat?
– Zawsze wiedziałem, że coś z tobą nie tak – stwierdził. Szturchnęłam go w ramię. – Przyjaciół się nie opuszcza, wiesz?
Uśmiechnęłam się.
– Tak słyszałam w telewizji.
– No, więc wykorzystując twoją łatwowierność, powtarzam – przyjaciół się nie opuszcza. Zostaję.
– Serio, Stachu, nie masz domu? – Zaśmiałam się.
– Mam. Tam, gdzie ty. Bo mam tylko ciebie.
Zamilkłam. Zrobiło mi się głupio, chociaż od zawsze wiedziałam, że mój przyjaciel nie miał rodziny. Nie wiedziałam tylko, że naprawdę, ale to tak naprawdę jesteśmy przyjaciółmi. Do tej chwili sądziłam, że to pojęcie zaginęło wraz z rozkwitem cywilizacji, zostało pożarte przez ścigające się szczury, wypchnięte ze słowników. Dobrze jest czasem się mylić.
Kolejny kwadrans później znów siedzieliśmy w mojej kuchni, sprzeczając się odnośnie przydatności organów wewnętrznych.
– Ja tego nie rozumiem – stwierdził Stach. – Żyjesz i funkcjonujesz jak normalny człowiek. JESTEŚ normalnym człowiekiem – poprawił się, widząc moją minę – ale ludziom potrzebne są do tego wszystkie organy. Nie bez przyczyny stworzono nas w komplecie.
– Tak – potwierdziłam. – Sikam, jem, myślę, piję, upijam się.
– To ostatnie jest akurat w tych okolicznościach najbardziej przydatne.
– Tak – znów potwierdziłam. Oczywiście kupiliśmy dodatkową butelkę wina na stacji benzynowej. Straciłam rachubę co do ilości.
– A próbowałaś się bzykać? – wypalił.
– Co?! – zachłysnęłam się powietrzem.
– No, nie udawaj, że urwałaś się z choinki, Hel. Uprawiałaś seks w tym stanie?
– Nie rozumiem, co to ma do rzeczy.
Stach wstał i zaczął spacerować. Znów. Zawsze tak robił, kiedy próbował myśleć. Taki pozorant.
– Może to jest rozkład wynikający z braku łóżkowych doznań?
– Palant – podsumowałam jego wypowiedź. – Sugerujesz, że moje życie intymne obumarło, zatem ja też?
– Dlaczego nie? Każde logiczne wyjaśnienie tego jest… Logiczne.
– Palant – powtórzyłam. Rozsiadłam się wygodniej z kieliszkiem wina w ręku. – I jak ty to sobie wyobrażasz, co?
– Co? – zapytał, energicznie mrugając.
– No, seks ze mną. Wyobraź sobie, kochany, seks ze mną.
– Muszę? – skrzywił się.
– Palant – rzuciłam znów.
– To byłoby ciekawe doświadczenie, tak myślę. Zsuwam się niżej i niżej, aby zrobić ci dobrze, aż tu nagle moim oczom z bardzo bliska, zamiast twojej cipki, ukazuje się jelito grube. Dosłownie. Coś mi się tak zdaje, że mógłbym dostać zawału. Zaraz po tym, jak bym się zrzygał.
– Zrzygałbyś się w moje wnętrzności? – spytałam przez śmiech. – Jesteś świnią.
– Dokładnie, bo wiesz, oglądając niespodziewanie czyjeś flaki, myślisz, jakby tu zachować takt.
– Fakt – zaśmiałam się ponownie. – Co nie zmienia tego ostatecznego faktu, że ten… Ja chyba umieram, nie?
– Nie wyglądasz.
– Co ty nie powiesz!
– Język ci nie obumarł, a szkoda, liczyłem na zwycięstwo słowne.
– Niedoczekanie.
– No właśnie widzę – usiadł przy stole. – Nawet nad grobem gęba ci się nie zamyka.
– Powinnam się tak czuć. A mnie nawet nic nie boli!
– Zastanawiające. Ciekawe, ile by mi zapłacili, gdybym oddał cię na badania…
– Ha, ha. Idę się odsikać – powiedziałam i wstałam. – Na badania – mruknęłam. – Jakbym była jakimś super okazem.
– Jesteś super okazem! – zawołał za mną.
– Dzięki – powiedziałam już bardziej do siebie, zamykając drzwi łazienki.

Komentarze

Prześlij komentarz