[OPOWIADANIE] Środek nocy 2# + wyniki konkursu

Trzy dni później wciąż byłam tego zdania. Uczepiłam się twierdzenia, że to jednak jakieś choróbsko, jak tonący brzytwy, i trwałam przy nim na dobre i na złe. Kupiłam nawet pięć opakowań aspiryny. Aż dziw, że mi tyle sprzedali. Musiałam wyglądać na naprawdę potrzebującą. Ale tak szczerze, kiedy patrzyłam na siebie w lustrze, nic się nie zmieniałam. Dziura w moim niegdyś nieskazitelnym brzuchu powiększyła się do rozmiarów sporej, męskiej pięści. Poważnie. I to wcale nie jest śmieszne. 


Mogłabym przysiąc, że widzę w odmętach czerwieni biel żeber. Tym razem używałam bandaży, bo gaza okazała się nieco za mała. Wczoraj nawet chciałam użyć zszywacza do tapicerki, ale się powstrzymałam. Biorąc pod uwagę niestabilność mojego ciała, akurat zszywki mogłyby mi nie pomóc. Poza tym co ja miałabym niby przyszyć? Nigdzie nie wisiał mi żaden nadprogramowy płat skóry, więc o złapaniu brzegów tej „rany” nie było mowy. Mogłam sobie jedynie je przybić do śledziony czy czegoś tam, co akurat znajdowało się po lewej stronie. To wyglądało tak, jakbym się rozstępowała. Zaśmiałam się na myśl o kobietach ubolewających nad swoimi rozstępami. Żałowałam ich nieświadomości. W każdym razie bagatelizowałam problem, bo dla mnie to był jedynie problem, i żyłam normalnie, bo niby czemu nie? Dopiero piątego dnia, kiedy pod prysznicem coś ze mnie wypadło, zaczęłam panikować.

Jak Boga kocham, nie miałam pojęcia co to. Stałam ze spuszczoną głową i patrzyłam na tonący w wodzie kawałek ciała jakby był czymś fascynującym. No, był, nieczęsto mi się to zdarzało, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie „nigdy”. A może zamieniam się w zombie? Tak! Uradowana, że wreszcie wpadłam na coś konkretnego, zepchnęłam kawałek własnego mięska do odpływu, po czym szybko wytarłam się, owinęłam kilometrem bandaży i ubrałam. Usiadłam przed laptopem. 
Zombie. No owszem, ale to żywe trupy. Widziałam przecież ten serial. Czytałam też Przegląd Końca Świata i jakoś… Chyba nie do końca wpasowywałam się w to określenie. Ostatecznie myślałam, nie? Siedziałam właśnie przed laptopem we własnej małej kuchni, we własnym współczesnym życiu, prawdziwym, a nie fikcyjnym, i szukałam informacji o zombiakach. Czyli myślałam. A oni nie myśleli. Ba, oni NIE ŻYLI. A ja żyłam. Jadłam, piłam, spałam, pracowałam, to chyba wystarczający dowód? Gdybym była zombie, na pewno rzuciłabym pracę. Łączyło mnie z nimi tylko… rozpadające się ciało. Odchrząknęłam i odchyliłam się na krześle. Pomacałam się chwilę po brzuchu, niczym kobieta ciężarna głaszcząca płód. Swoją drogą, robiły to, żeby sprawdzić, czy dziecko nie przebija im skóry? No co! Byłam feministką, nie lubiłam dzieciarni, uważałam mężczyzn za podgatunek, chociaż czasem jakiegoś bzykałam. Biseksualna też byłam. Tak czy siak, fart, że jeszcze nie mogłam do wnętrza siebie wepchnąć ręki. Wtedy bym się wystraszyła. Coś jak z tego filmu z Meryl Streep, którego tytułu nie pamiętam, a w którym dwie babki poszły po życie wieczne i młodość do szamanki, ale nie wzięły pod uwagę tego, że tajemniczy eliksir nie zasklepia dziur w ciele, które same sobie zrobiły. Przez faceta. Czy mi też się to trafia przez facetów? Boże, no przecież sam widzisz, co żeś stworzył! W dodatku ja sama sobie tego nie zrobiłam. Chyba przejdę na lesbijstwo. Chociaż młodości mi to pewnie nie zagwarantuje. Westchnęłam. Potrzebowałam alkoholu. Bez dwóch zdań. Sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam do Stacha, mojego uroczego przyjaciela. Geja.

– Stach, nudzi ci się? Tak, dokładnie. Czekam. No, u mnie. 
Odłożyłam telefon na stół. Rozmowa z nim nigdy nie była wyczerpująca, na szczęście. Wiedział, co piję, w jakich ilościach, i gdzie. I jeszcze można z nim było swobodnie patrzeć na dupy. Męskie i żeńskie. Nie miałam tylko pojęcia, jak zareaguje na moje zwłoki. Nie wiedziałam nawet, jak siebie określać! Przyłożyłam dłoń do serca. Biło. Może to jakaś nowa odmiana wampiryzmu? To byłoby cool. Zawsze chciałam nim być. Może niekoniecznie w stanie rozkładu, ale cóż. Życie nie wybiera. Śmierć tym bardziej. 

Stach przyszedł pół godziny później. Dyszał ciężko, stojąc pod drzwiami mojego mieszkania na czwartym piętrze.
– Winda znowu nie działa – wysapał, kiedy spojrzałam na niego dziwnie. – Powinnaś mieszkać na parterze. 
– Partery są dla starych ludzi – powiedziałam, wpuszczając go do środka. – Tam nie jest bezpiecznie, a starym ludziom już wszystko jedno, nie? 
– Urocza jak zawsze – skwitował, przechodząc do kuchni. Postawił torby na stole i zaczął wypakowywać. – Co tak sterczysz? – zapytał. – Dawaj kieliszki. Widzę, że jesteś w potrzebie. 
– Nawet nie wiesz, w jak wielkiej – mruknęłam pod nosem.
Wyjęłam z szafki dwa kieliszki do wina i włączyłam RMF. Leciał Podsiadło ze swoją piosenką W dobrą stronę. Fajnie. Klimatycznie, adekwatnie do tematu. Zwłaszcza słowa to już koniec.
– Co jest, Hel? – zapytał mój przyjaciel, rozsiadając się przy stole. – Wyglądasz, jakbyś się czymś martwiła. 
Machnęłam ręką. 
– Nic takiego. Opowiadaj, co u twojej nowej dupy. – Nalałam nam po kieliszku. 
Przecież nie powiem mu, że się rozpadam! A przynajmniej nie na trzeźwo. Zanim zaczął mówić, ja zdążyłam zestawić plusy i minusy trzeźwości i pijaństwa. Minusem było to, że mógł mi zarzygać podłogę. Plusów było całkiem sporo. W alkoholu, rzecz jasna. Usiadłam po drugiej stronie i wypiłam wino duszkiem. Spojrzał na mnie dziwnie, ale nie skomentował. Chwała. 
– No wiesz. – Poszedł w moje ślady. Super, w takim tempie szybko się ubzdryngolimy. – Jest facetem z okładki, dosłownie, co nie? 
– Ta, widziałam go w Men’s Health. Nie wiedziałam, że są na poziomie Playboya, że drukują gołych facetów na okładkach. 
– Co ty gadasz! – Stach wspaniałomyślnie nam dolał. – A wyobrażasz sobie Hefnera w otoczeniu męskich króliczków?
– A wyobrażasz sobie męskie króliczki? – wypaliłam, po czym dodałam szybko – Nie, nie mów. 
– Ja nie rozumiem, co ty masz do facetów – oburzył się. 
– Chuja? – zagaiłam. 
– Chuja to ty masz, urojonego – palnął. – Widziałem cię nago – przypomniał, kontemplując zawartość swojego kieliszka. 
– I jakoś nie wykorzystałeś tej okazji. 
– Bo nie masz penisa? – uniósł brwi. – Poza tym, z całym szacunkiem i miłością, Hel, ale nie prezentujesz się zbyt… apetycznie. 
Parsknęłam winem. 
– Czego?!
– No wiesz, pośladki ci trochę wiszą… W końcu trzydziestka zobowiązuje! A właśnie, odnośnie zobowiązań. Co z twoim męskim ciasteczkiem? Z tego, co pamiętam, jakiegoś przygruchałaś? – szybko zmienił temat. 
– Nie nazywaj go tak, bo rzygnę – skrzywiłam się. – I masz przestarzałe informacje. Wolę swoją sekretarkę. 
– Trochę godności! – zawołał. – Nie baw się w Harlequina. Nie bierz dupy z biura. 
– Dlaczego nie? – zdziwiłam się szczerze. – Przecież jest ładna. 
– Jest blondynką. 
– Ale ładną!
– Ale blondynką – powtórzył uparcie, jakby to też był jakiś podgatunek. – A ty podobno nie lubisz blondynek. 
– A ty jesteś facetem – powiedziałam. – Skoro już wymieniamy kategorie. Nie lubię blondynek w postaci swojej szefowej, a ta jest moją blond podwładną. 
– Ja jestem gejem – zaznaczył. 
– Gejostwo interesu cię nie pozbawiło, a pamiętajmy, że to penisy są przyczyną wszystkich problemów kobiet. 
– Tak? – Stach dolał do kieliszków. – Na przykład? 
– Ciąża? HIV? PMS? 
– Zaraz – przerwał mi. – Co ma wspólnego zespół napięcia przedmiesiączkowego z penisami? 
– Jest trudny do przełknięcia – mruknęłam. 
Stach roześmiał się szczerze. 
– Jesteś ohydna – podsumował. 
– Kłaniam się – stwierdziłam, po czym znów się napiłam. 
Czułam przyjemne ciepło błogosławionego alkoholu rozchodzące się po ciele. Już wiem, czemu księża gustują w winie. Subtelny umilacz czasu. 
– Stach, kiedy byłeś w kościele? – zapytałam od niechcenia. 
Mój serdeczny przyjaciel spojrzał na mnie tak, jakbym była trędowata. 
– Wiesz… – zaczął, przyglądając mi się uparcie. – A to jakaś gra?
– Kurwa, no – odchyliłam się na krześle. – Co dziwnego widzisz w tym prostym pytaniu?
– Za mało alkoholu – stwierdził, rozlewając resztę wina. – Nie patrz tak, mam drugą butelkę. Znam nasze możliwości. 
– Kochany. 
– A więc – chrząknął. – Ale na mszy? 
– No, na mszy. O spowiedź nie mam co pytać. 
– Fakt – zarumienił się. 
– Dlaczego się rumienisz? – wybałuszyłam na niego oczy. – Stachu, czy ty chcesz mi coś powiedzieć? 
– Wiesz…
– A czy ja chcę to wiedzieć? – przerwałam mu szybko. 
– Nie, może nie, więc powiem ci, że dawno byłem, a co?
Odetchnęłam. Wolałam nie wiedzieć. 
– Tak sobie pomyślałam, że może czas się wybrać…
– Helen, umierasz? – zapytał bez ogródek. 
– No, dzięki, ci powiem!
– Bo wiesz, ja dla ciebie… ty nie możesz… – zaczął się jąkać, a to znaczyło, że stan jego upojenia alkoholowego osiągał właściwy poziom. 
– Zamknij się, nie umieram – powiedziałam. – Chyba. Chcę ci coś pokazać, ale musisz mi coś obiecać. Na śmierć i życie, okej? 
– Będziesz matką? – wypalił. 
– Ja pierdolę…– jęknęłam. 
– Dobra, sorry, ale to byłoby równie dziwne, co wieść o twojej śmierci. Co takiego? 
– Że nie wybiegniesz stąd z krzykiem, że nie wezwiesz pogotowia ani policji, ani pogromców duchów, ani też samych duchów. Że nie zarzygasz mi podłogi i że nie wyskoczysz przez okno w przypływie nagłej paniki. A przynajmniej nie przez zamknięte – dodałam, licząc ewentualne straty. 
– Dobrze się czujesz? – zapytał, topiąc nos w kieliszku. 
– Czuję się dobrze, ale nie do końca dobrze wyglądam – odpowiedziałam. – Jesteś moim jedynym przyjacielem…
– Nic dziwnego – przerwał mi. 
– Tak, nieważne, w każdym razie jesteś, a ja naprawdę nie wiem, komu innemu mogłabym to pokazać. 
– Zmieniłaś jednak płeć? Ja wiedziałem, że nie możesz mi się oprzeć!
– Ha, ha – warknęłam. 
– Nie, no wal, Hel. Jestem tolerancyjny. 
– Mhm – mruknęłam. – Zobaczymy. 
Mina mu zrzedła już kiedy zaczęłam się rozbierać, ale milczał. Uff. Co niby innego mogłam zrobić? Wyśmiałby mnie przy pierwszej próbie tłumaczenia. Ściągnęłam koszulkę i spodnie, i stanęłam przed nim w bieliźnie. Spodni co prawda nie musiałam, ale jakoś tak wyszło. Wybałuszył oczy na widok radośnie nasiąkniętego krwią bandaża. 
– Pamiętaj, że obiecałeś – przypomniałam mu. 
– Mhm – bąknął. Wychylił pozostałą zawartość swojego kieliszka i dolał sobie do pełna. 
Westchnęłam i odwiązałam bandaż. Stach, na widok tego, co zobaczył, najpierw zbladł. Potem zrobił się zielony, a potem zakrył usta dłonią, wstał w trybie ekspres i pognał do łazienki. Grunt, że nie na podłogę w kuchni… Kiedy skończył wyrzygiwać cały dobry alkohol, wrócił i zatrzymał się przy futrynie. 
– Helen, ty… ty… ty…
– Ja. To wciąż ja. Tylko widzisz, tak jakby… niekompletna. 
– Czy ty próbowałaś popełnić samobójstwo?! – wrzasnął na mnie. 
– Co takiego? – zdziwiłam się. 
– Czy ty się tniesz, do cholery?
Popatrzyłam na niego, jak na dziwoląga. Zaraz, moje wnętrzności na wierzchu świadczyły o tym, że się tnę? Serio? Stach powoli zbliżył się do mnie i przykucnął. Metr dalej, jakbym go miała co najmniej czymś zarazić. Tak po prawdzie to nie miałam pojęcia, czy to zaraźliwe, czy nie. Ani co to. Miałam natomiast pojęcie o rozmiarach dziury we własnym brzuchu. 
– Czad…– wyszeptał, przyglądając się moim jelitom. – Ale ty żyjesz, co nie? 
Wywróciłam oczami. 
– Przecież z tobą rozmawiam, głąbie. 
– Jak mówisz – zaśmiał się, pokazując coś palcem – to tak śmiesznie drga ci to coś… Czymkolwiek to jest. 
– Ha, ha! – warknęłam. – Mam problem, niedowidzisz? – Podparłam się pod boki. 
– Tak jakby widzę – stwierdził, wciąż kontemplując skład moich wnętrzności. – Ale jak?
– Właśnie, sama bym to chciała wiedzieć. Co to kurwa jest i dlaczego ja jeszcze stoję. 
– Dobre, serio – mruknął, trochę chorobliwie zafascynowany, trochę przerażony. 
– Jakiś pomysł? – zapytałam, sięgając po kieliszek. 
– Stój! – wrzasnął nagle. – Zamarłam w półgestu. – Wypadło ci… – zaczął, a ja natychmiast spojrzałam w dół. – To chyba jelito…
Patrzyłam, jak mój najlepszy przyjaciel zbiera moje flaki z podłogi i wpycha mi je z powrotem do brzucha. Zatkało mnie. 
– Ej, Hel, tak to powinno być? – zapytał, umieszczając ślizgające się, obrzydliwe coś wewnątrz mnie. – Weź wygoogluj. 
Otworzyłam usta w nagłym przypływie szoku. Czy ja nie powinnam się teraz przewrócić? 
– No wygoogluj! Bo coś mi tu… zostało – stwierdził. 
– Stach, nie wydaje ci się to trochę dziwne? – zapytałam. – Ja jestem w lekkim szoku. A ty…? Ty wpychasz…
– A co w tym dziwnego? – spojrzał na mnie zmieszany. – Przecież się przyjaźnimy. 
– No tak, ale wiesz, to są moje wnętrzności. I nie mówimy tu w tym momencie o macicy – skomentowałam. 
– Jelita jak jelita – wzruszył ramionami. 
– Chyba zemdleję – mruknęłam. 
– Nie teraz! Bo ja nie wiem, gdzie to się wsadza! – zaprotestował. – Możesz w końcu sięgnąć po tego laptopa?
– Ty mówisz poważnie? – zamrugałam.
– No? Hello! Trzymam w rękach kawałek twojego jelita, chciałbym ci to umieścić we właściwym miejscu? W sumie to… trochę intymne, nie? Jakbyśmy byli połączeni pępowiną…
– Stach, kiedy brałeś leki? – zapytałam, niedowierzając. 
– Nie wiem, czemu ty się tak dziwisz!
– A czy to ważne, gdzie to wsadzisz?! – wybuchnęłam. – Najwyraźniej nie jest mi potrzebne, skoro wypadło! 
– Dobra, już dobra – mruknął. 
Wcisnął pozostałą część moich wnętrzności i sięgnął po bandaż. Owinął mnie nim ciasno i w takim tempie, o jakie go nigdy bym nie podejrzewała, po czym, pamiętając o mojej fazie na sprzątanie, poleciał do łazienki po mopa i starł podłogę pod moimi stopami. Wypłukał go, odłożył na miejsce, wrócił, podał mi koszulkę, usiadł na swoim stołku i sięgnął po butelkę z winem. Wypił jedną trzecią jej zawartości prosto z gwintu i podsunął do mnie. Hm. Założyłam koszulkę i tym razem to ja poszłam w jego ślady. 
– Masz jeszcze jedną? – zapytałam. Kiwnął głową. – Chwała…
– Co z tym zrobimy? – spytał, czkając. 
– Mówisz o moich flakach czy o całej nie do końca normalnej sytuacji?
Zamyślił się na chwilę. 
– O jednym i drugim. 
– Hm. Flaki zostawię sobie na pamiątkę, bo wiesz, bez nich mi jakoś tak dziwnie pusto. A ta sytuacja… Zostanie między nami, nie?
– To na pewno – zaśmiał się histerycznie. – Nie lubię białych ścian. 
– Zabawne!
– Hel – spojrzał mi poważnie w oczy, na tyle poważnie, na ile pozwalało wino. – Co to kurwa jest?? 
– Dobre pytanie – stwierdziłam. – Jakieś pomysły?
– Ciąża urojona? – zagaił. Rzuciłam w niego ścierką. – Dobra, to nie ciąża – zreflektował się. – Ale może ciąża z obcymi…?
– Wiesz, gdyby to była jakakolwiek ciąża, to sądzę, że flaki by mi przy tym nie wypadały – zauważyłam. – A jeśli już, to bym nie stała tak, jak stoję tu teraz przed tobą. 
– Czyli nie półnago?
– Idiota!
– Dobra, dobra. Siedzisz, Hel. Ale cicho, nieważne, wymyślmy coś. 
– Chodźmy do kościoła – powiedziałam. 
– Serio? – Stach zrobił minę, jakby go co najmniej ktoś ugryzł. 
– No, skoro to coś… „nieczystego”, to chyba nie będę mogła wejść, nie? 
– Tak jest na filmach… – zamyślił się. – Mówisz, że w twoim przypadku też zadziała?
– A czemu nie?
– Bo, Hel, ty zawsze byłaś odporna na wiedzę, trudna do zajebania. 
– Stachu, ja cię proszę, ja wciąż JESTEM. A to, że gubię wnętrzności, to… No, szczegół.
– Mega szczegół – zetknął swoje palce ze sobą. – Taki tyci, tyci – pomachał mi przed nosem. – Prawie żaden! 
– Dobra, łapię! Która jest? – zapytałam. 
– Dziewiętnasta. Jesteś pewna?
– Kościoły są czynne. 
– Okej – Stach wstał chwiejnie. – Ubieraj się.


I na samym końcu - dziękujemy za udział w konkursie. Książkę zgarnia Marcin Wojciech! Zgłoś się na maila angelika1000@op.pl lub na PW Niewolnicy na FB z adresem ;) 

Komentarze

  1. Wow, naprawdę świetnie napisane, widać, że masz do tego talent a zarazem świetny pomysł. Przeczytałam kawałek i muszę przyznać, że się wciągnęłam, muszę powrócić do poprzednich rozdziałów, by dowiedzieć się dokładniej o co chodzi ;)
    Obserwuję!

    BY-KAYLA-BLOGSPOT.COM-KLIK

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz