Pierwsze dwa dni w szpitalu były lekkie, w weekend zaś czułam się już jak w domu. Jestem typową masochistką i moja wena jest uzależniona od rozpaczy i smutku, jaka wokół mnie się gromadzi. Innymi słowy - dziwak ze mnie. Ale przynajmniej jestem dobrym obserwatorem. Prawdopodobnie.
W czwartek i piątek leżałam z kilkoma paniami, które miały mieć zabieg zaćmowy - prosty i szybki, część z nich w ciągu kilku godzin od przyjęcia mogła wrócić do domu. Zazwyczaj bezproblemowy, wywoływał niesamowicie wiele emocji, nieprzyjemnych i zbyt długo unoszących się pod sufitem sali. Czasami miałam ochotę wstać, rzucić kroplówką i wyjść. Byłam jednak zmuszona do przysłuchiwania się mądrościom... nie tyle co starszych kobiet, co ich własnych córek.
Mówicie, że starsze panie są złośliwe i wiecznie marudzą? Nie widzieliście w akcji ich młodszych portretów. Kobiet, które musiały spędzić kilka godzin przy swoich mamach, pełne frustracji i złości na to, że muszą być właśnie w tym miejscu.
Sama nie wiem, na czym powinnam się skupić najpierw, ale wiek ma pierwszeństwo. Starsze panie, które spotkałam, różniły się od tych z mojego miasta zombie. Były, o dziwo, bardziej serdeczne i uśmiechnięte niż te mijane na ulicy. Być może powodem była kroplówka i to, że wyglądałam jak kawałek serdelka opakowanego w czerwoną, lśniącą torebkę. A być może były przerażone i uprzejma rozmowa pomagała im rozłożyć strach na czynniki pierwsze? Chyba ja tak miałam, więc chętnie uczestniczyłam w wymianie poglądów, powtarzając raz za razem, że nie jestem na zabiegu zaćmowym, wręcz przeciwnie - nie mają pojęcia, co mi jest, ale niedługo może się dowiem. Panie często się uśmiechały, zupełnie inaczej niż córki.
I tu mi zaraz w głowie wykwitł pomysł na ten felieton. O córkach-krowach, którym niezbyt zależy na stanie zdrowia. Córek, które potrafią do swojej matki powiedzieć przy ludziach zamknij się. Owszem, rozumiem, że znalazły się w niezbyt ciekawej sytuacji - szpital to jednak szpital. Ale rozumiałam strach tych kobiet. Sama się bałam, panicznie, nauczona jednak, że strach dusi się w zarodku, starałam się nie mówić tak jak one. A mogłam. Pytanie o to, czy oślepnę, otrzymał w końcu w poniedziałek lekarz, a ja powiedziałam to tak, jakby od tego zależało całe moje życie. Bałam się. One się bały, reszta nie mogła tego zrozumieć.
Ja nie mogłam zrozumieć, dlaczego rodzina nie umie się połączyć nawet w obliczu jakiegoś zabiegu, w obliczu pobytu w szpitalu. Mam wrażenie, że jest to tak niepożądana rzecz, że wszyscy czują wielki wstręt do miejsca, w którym się znaleźli i przychodzą tu za karę.
Jedna z pań, zasuszona, chuda staruszka z wysoko zadartym nosem bardzo lubiła chwalić się wnuczką. Mała miała chyba dwanaście lat i grała na skrzypcach. Mówiła, że jeździła z nią autobusem do drugiego miasta, by mała mogła pobierać lekcję muzyki w szkole muzycznej. Szalała na jej punkcie, serio. I kiedy w końcu dziewczynka ją odwiedziła, widziałam, że zupełnie nie jest zainteresowana babcią. Grała na komórce, podczas gdy staruszka nie mogła oderwać od niej wzroku. Obserwowałam je, udając, że czytam książek, która doszczętnie mnie pochłonęło. Tymczasem nie pamiętam nawet, jakiego autora miałam w rękach, skupiona na scenie po skosie.
Kobieta - matka i córka siedziały około piętnastu minut, wymawiając się po kwadransie późną porą. Kiedy się żegnały i odwróciły tyłem, ruszyły do wyjścia, widziałam - jestem pewna - ból na twarzy staruszki. Chciałam do niej podejść, tak automatycznie i przytulić, ale to nie był dobry czas na takie ekscesy. Sama nie miałam siły i, możecie wierzyć lub nie, takie sytuacje nie pomagają w zrozumieniu i pogodzenia się ze swoim życiem i swoją dolegliwością.
Myślałam, że szpitale leczą ludzkie ciała i czasami serca, ale może po prostu naczytałam się zbyt wielu bajek? Może instytucja rodziny istnieje już z założenia, żeby istniała, bo to ona trzyma społeczeństwo. Miłość? Wzajemna relacja - tak. Głębsze uczucie? Podszyte surowym obowiązkiem i czasami nawet pieniędzmi. Gdzie są rodziny, które skupiały się wokół siebie i pomagały przetrwać najgorsze chwile?
Przewartościowałam przy okazji takie pobyty w szpitalu. Jeden dzień może być tak samo porażający jak i niecały tydzień, który spędziłam, pełen niepewności. Może się okazać, że twoje oczy nie mogą zostać naprawione. Mogą ci wykryć nie zapalenie nerwu wzrokowego, ale poważną neuropatię. I w tym momencie starsi ludzie stają ci się bardzo bliscy i rozumieją cię lepiej, niż rodzina. Ba, nie tylko osoby 60+. Także młodsze, w średnim wieku i ci, którzy rok wcześniej przez wiek mogli się znaleźć na oddziale dziecięcym. Nie zmienia to faktu, że powinniśmy odwiedzać bliskich leżących w szpitalu. Da im to siłę i nie martwcie się, jeżeli będą marudzić. To naturalne. To normalne. To ucieczka od własnego przerażenia.
Lepiej być człowiekiem dobrym, bo może się zdarzyć, że to ty trafisz do szpitala i twoja rodzina nie będzie miała ochoty cię odwiedzić. Co wtedy zrobisz? Jak się poczujesz? Ano właśnie.
Wszystko prawda,bo zdarza się i jest to co najmniej smutne. Szpital zawsze budzi lęk i strach, tak u osoby chorej, jak i rodzin odwiedzających. Tu pomijam stałych bywalców szpitala, którzy wymagają systematycznej, okresowej opieki tego typu. Skala uzależniona jest od ciężkości choroby, długości pobytu oraz uczuć, empatii i charakterów ludzi, będących w powiązaniu. Na szczęście, nie wszystkie relacje rodzinne i międzyludzkie są właśnie takie i tego się trzymajmy :)). Pozdrawiam, Ewa
OdpowiedzUsuńAch, zapomniałam dodać jeszcze jedno zdanie do powyższego komentarza. Klikanie w komórce, czy tablecie to największy z nałogów, żeby nie powiedzieć najliczniejsza z chorób cywilizacyjnych bardzo młodego pokolenia i nie tylko - podstępna, groźna i należy starać się nad nią zapanować. Ewa
OdpowiedzUsuńBardzo to smutne, ale niestety strasznie prawdziwe... I niestety muszę się też zgodzić z wypowiedzią Ewy (anonim), że komórki stają się już dla dzieci nałogiem, z którym naprawdę trzeba walczyć...
OdpowiedzUsuńMój dziadek leżał w szpitalu. Spędziliśmy u niego dobre 4 godziny. Żadnych komórek w dłoniach. Umilenie dziadkowi tych choć kilku godzin było priorytetem. Trochę powspominalismy, posmialismy się i widać było, że mu lżej. Komórka może poczekać...
OdpowiedzUsuńWow, dobry tekst!
OdpowiedzUsuńBardo potrzebny wpis, nie wiem dlaczego okazanie empatii i troski w takich chwilach tak wielu ludziom sprawia problem, istnieje ryzyko że jej po prostu nie mają...
OdpowiedzUsuńJa staram się omijać szpitale, rodzina raczej to rozumie ponieważ przy ostatnich odwiedzinach to ja prawie zostałam położona na łóżko
OdpowiedzUsuńhttp://wiktoria-komisarz.blogspot.com/
Wow - świetnie się czyta! Ale zachowanie tych kobiet jest mi zupełnie obce i całkowicie tego nie rozumiem... Co za pindy.
OdpowiedzUsuńStrach, lęk, odraza. Nie ma już miejsca na miłość. Starość nie jest modna. Kiepsko wygląda na Instagramie.
OdpowiedzUsuńPostęp technologiczny jest zacofaniem uczuć. Łatwo jest zmienić filtr, aby zdjęcie lepiej wyglądało. Trudno jest zamienić furstrację na satysfakcję.
Życie toczy się teraz. Świat należy do młodych. Gdzie miejsce dla starszych osób? Gdzie podziw i szacunek za lata dźwignia bagażu doświadczeń?
Nie ma. Nie chcemy miejsca dla osób, które zaraz umrą.
Tylko może warto zmienić perspektywę? Kiedyś to obecnie młodzi, staną się starzy. W biegu za karierą nie zbudują rodzin, relacji. Pozostaną sami, a w głowie tylko wspomnienia.
Karma. Może jej nie ma, a może jest. Co od siebie dajesz, wraca. A może przepada. Nawet gdyby miało zniknąć, nie lepiej zrobić coś dobrego, zamiast użalać się nad sobą?
Takie historie zawsze mrożą krew w moich żyłach. Pochodzę z rodziny gdzie dbamy o swoich bliskich, gdy są w szpitalu potrafimy czuwać na zmianę, by tylko osoba była jak najkrócej sama. W chwili śmierci mojej babci wokół jej łózka było 8 osób, wszyscy którzy byli jej najbliżsi.
OdpowiedzUsuńKtoś, kto zachowuje się w taki sposób w jaki piszesz, kiedyś sam poczuje to co teraz Ci bliscy chorzy. Karma wraca i mocno w to wierzę.
To chyba częste sceny, z tego co słyszymy ostatnio... Stąd się pojawiają reklamy w telewizji prezentujące starszych ludzi organizujących własny - udawany - pogrzeb, byleby tylko rodzina miała czas przyjść i spędzić z nimi wspólnie czas... Niestety to przykry obrazek, ale powszechny. Ciekawe tylko jak my za te paredziesiąt lat będziemy na to patrzeć...
OdpowiedzUsuńhttp://matkowac-nie-zwariowac.blogspot.com/
Stojąc przed realnie bliską perspektywą starości powoli godzę się - chociaż nie jestem tym zachwycona - że zostanę sama. Ale z drugiej strony, czy mam prawo żądać od dzieci, aby zatrzymywały swoje życie tylko dlatego, że ja będę szła wolniej?
OdpowiedzUsuńŚwietny wpis, czekam na dużo, dużo więcej! Sam blog też piękny :)
OdpowiedzUsuńPrzeraziłaś mnie tym felietonem, chociaż doskonale zdaje sobie sprawę z tych sytuacji, bo, cóż. Mam rodzinę, której członkowie czasem lądowali w szpitalach, przypadki nieodwiedzania bliskich przez nikogo podczas, gdy my staraliśmy się być niemal codzienne, też są bardzo częste. Rośnie nam pokolenie zapatrzone w technologie i niedoceniające starszych, po śmierci mojej babci i mojego dziadka bardzo żałowałam, że mało czasu im poświęcałam - chociaż dzwoniłam do nich niemal codziennie (studiuję więc zmieniłam miasto pobytu), ale wcześniej, jako dziecko mniej z nimi rozmawiałam, teraz jestem okropnie na siebie za to zła, ale przecież nie cofnę czasu - a historie jakie opowiadali, były zawsze niesamowite, a teraz... powoli je zapominam, a ciągle mierzyłam się w przeszłości z myślą, że kiedyś wszystkie te rzeczy spiszę, ale teraz jest za późno. Mam wrażenie, że te osoby, ta konkretna dziewczynka, kiedyś zrozumie jaka wspaniała jest jej babcia, ale mam nadzieję, że dojdzie do tego zanim będzie za późno.
OdpowiedzUsuńP.S. Bloga już nie zgubię! ;)
LeonZabookowiec.blogpsot.com
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, jesteś dobrą obserwatorką.
OdpowiedzUsuń